W dzisiejszych czasach każdy może napisać książkę. Co więcej, biorąc pod uwagę dość sporą ilość działających na rynku wydawnictw, istnieje szansa, iż któreś z nich zdecyduje się na opublikowanie twoich/moich wypocin. Tylko jak zachęcić wydawcę, by z morza maszynopisów, zwrócił baczniejszą uwagę właśnie na to nasze ukochane, wypieszczone dziecko? Sam styl i wirtuozeria językowa nie wystarczą. W końcu nawet najlepiej napisana powieść przepadnie w wydawniczych lochach, jeśli będzie powielać schematy znane z setek tysięcy wcześniejszych utworów. Pomysł na książkę musi być więc nie tylko dobry, ale jeszcze przy okazji i oryginalny.
I tu się zaczynają cuda.
Niejedna potencjalnie dobra książka straciła wiele ze swojego uroku właśnie na tym, iż jej autor na siłę starał się wepchnąć w nią elementy, które ni w ząb do niej nie pasowały, ale za to mogły uchodzić za "oryginalne" i wyróżniające na tle innych dzieł. Tymczasem gdzieś z pola widzenia coraz większej rzeszy pisarzy ucieka to, co powinno stanowić sedno każdej powieści: chęć opowiedzenia niezłej, wciągającej historii.
Brandon Sanderson o tym nie zapomniał.
Historia zawarta w "Drodze królów" koncentruje się wokół czwórki bohaterów: Kaladina, byłego żołnierza, który w skutek pewnych niefortunnych wydarzeń popadł w niewolę; księcia Dalinara Kholina i jego syna Adolina, toczących bój na Strzaskanych Równinach z tajemniczą rasą Parshendich; młodej arystokratki Shallan, szukającej sposobu na uratowanie swego rodu przed bankructwem i nędzą. Sporadycznie będziemy także śledzić losy pewnego skrytobójcy i zastanawiać się, jakież to zło tym razem zagrozi istnieniu kolejnej krainy fantasy, którą ci dobrzy będą się starali uratować przez przynajmniej najbliższych kilka tomów.
Powieść Sandersona jest do bólu klasycznym fantasy. Nie znajdziemy tu niczego nowego i odkrywczego. Bohaterowie, sposób prowadzenia akcji, konstrukcja fikcyjnego świata – wszystko to opiera się na od dawna sprawdzonych motywach. Dla niektórych takie podejście autora do tematu uchodzi za rzecz niewybaczalną i stanowiącą wystarczający powód do zmieszania książki od góry do dołu (sam widziałem przynajmniej jedną taką recenzję, w której za największy i niewybaczalny grzech "Drogi królów" uznano właśnie odtwórczość). Tymczasem zamiast silić sie na oryginalność, Sanderson po prostu sprawnie przyciąga uwagę czytelnika swoją opowieścią, dając mu przynajmniej kilkadziesiąt godzin naprawdę dobrej zabawy.
O tym, czy sagę Sandersona – której "Droga królów" stanowi ledwie pierwszy tom – można nazywać epicką, nie sposób wyrokować na tak wczesnym etapie. Z całą pewnością daleko "Drodze..." do chociażby "Malazańskiej Księgi Poległych" Eriksona - brak tu spektakularnych zwrotów akcji, krwi, płaczu i rozsmarowywaniu bohaterów po ścianach. W czasach, gdy twórcy książek i seriali na każdym kroku starają się zaszokować czytelnika "twistem" na "twiście", konserwatyzm Sandersona stanowi naprawdę miłą odmianę. Zwłaszcza, iż zarówno na poziomie językowym, jak i narracyjnym jest to po prostu bardzo dobra powieść, przemyślana i dopracowana, gdzie poszczególne elementy pasują do siebie idealnie. Warsztatowo więc Sandersonowi nie sposób niczego zarzucić.
Polecić, polecam, ale z zastrzeżeniem, że osobom łaknącym nieortodoksyjnego podejścia do gatunku fantasy, "Droga królów" może sprawić zawód. Reszta powinna się bawić co najmniej przyzwoicie.
Michał Smyk