Drobinki nieśmiertelności są określane i reklamowane jako „zbiór opowiadań, za pomocą których Jakub Ćwiek dotyka sedna amerykańskości.” Nie wiem, czy tak definitywne stwierdzenie jest najbardziej fortunnym określeniem tej książki. To są ciekawe, intrygujące i wciągające teksty, ale chyba nie miały na celu dotykać sedna.
Jakub Ćwiek przyznaje we wstępie, że to jego pierwszy zbiór, który pozbawiony jest fantastyki. I pomimo tego, że pisarz znany jest głównie z tworzenia tekstów w tym nurcie, poradził sobie dobrze z krótką, bardziej „realistyczną” formą. Jego podróż po Stanach Zjednoczonych stała się nie tylko przyczynkiem do powstania Wszystkich Stanów POPświadomości. Jego wyprawa dała też podwaliny do stworzenia opowiadań, które weszły w skład tego wydawnictwa. Każdy z tekstów powstał, ponieważ autor doświadczył podczas swojej podróży czegoś, co go zainspirowało. Mogło to być krótkie spotkanie, jakieś spostrzeżenie czy miejsce. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że źródło inspiracji jest ujawnione zostaje dopiero na końcu każdego z opowiadań, co nadaje smaczku każdemu z nich.
Jeśli chodzi o same opowiadania, to każde z nich jest inne – różnią się między sobą pod wieloma względami, od tematyki do obszerności. Jedne z nich mają charakter bardziej kryminalny, inne skupiają się na przemijaniu, jeszcze inne zahaczają o samotność. I to jest chyba największa siła tych tekstów. Ze względu na to, że Ćwiek się nieco bawi konwencją, czytelnik nigdy nie wie, co go spotka po przewróceniu kolejnej kartki. Prawie każde z opowiadań przyniesie zaskoczenie, szczególnie, gdy dotrze się do jego zakończenia. Jednak przyjemność niesie z sobą nie tylko końcówka każdego z tych tekstów – one same w sobie są niezmiernie ciekawie. Jakub Ćwiek wie, jak stworzyć interesujące historie pełne ciekawych bohaterów i nie boi się tej wiedzy użyć. Opowiadania można czytać jedno po drugim, ale można też skakać pomiędzy nimi, ponieważ to, co ich łączy, to Ameryka, tematyka każdego z nich jest inna.
I wszystko byłoby bardzo w porządku, nie byłoby się do czego przyczepić, gdyby nie to, że niekiedy pojawiają się w tekście błędy, które nie powinny mieć miejsca. Niekiedy dwa wyrazy łączą się w jeden, bo brak między nimi przerwy. Czasami z kolei jakiegoś wyrazu brakuje w zdaniu – można się domyśleć o co chodzi, jednak tego rodzaju niedopatrzenia nie powinny się znaleźć w książce. Szkoda, bo to momentami dość mocno wpływa na ogólny odbiór czytanego tekstu.
Pomimo tych niedopatrzeń, Drobinki nieśmiertelności to ciekawe, wciągające i oryginalne teksty, które przykuwają uwagę i potrafią zainteresować. Jakub Ćwiek posłużył się doświadczeniem i obserwacjami, jakie poczynił podczas swojej podróży, co dało mu podwaliny do spisania niebanalnych i zajmujących historii. Na szczególną uwagę zasługuje ostatnie opowiadanie ze zbioru, które jest jednocześnie hołdem oddanym aktorowi Robinowi Williamsowi, ale też dość przerażającym obrazem depresji i tego, jak szeroko trzeba się uśmiechać w chwili, gdy ledwo można złapać oddech.