Właściwie nie wiem, dlaczego tak chętnie sięgam po kolejne książki Twardocha. Jasne, "Wieczny Grunwald" uważam za rzecz brawurową i godną uznania, bardzo mi się też podobały wczesne opowiadania pana Szczepana, ale jednocześnie wciąż mam w pamięci zbiór "Tak jest dobrze" - absolutną literacką tragedię. Tego nie da się nawet nazwać klasycznym przerostem formy nad treścią - w tym przypadku fatalna forma dokonała gwałtu i dekapitacji nieszczęsnej treści. Szok był tak duży, iż po "Morfinę" sięgnąłem chyba dopiero rok po jej premierze. I choć nie podzielam zachwytów większości krytyków i czytelników, to mimo wszystko Twardochowi swoją sztandarową póki co powieścią udało się nieco zatrzeć złe wrażenie. Tak czy inaczej, bilans wychodzi na zero. Czyż taka sytuacja nie jest wprost wymarzona do wzięcia się za recenzję "Dracha"? Zero oczekiwań, czysta karta i otwarty umysł - no to do dzieła!
Drach nie zna pojęcia przeszłości i przyszłości. Dla niego istnieje wyłącznie teraźniejszość , wszystko zaś dzieje się jednocześnie, w tym samym czasie. Gdy Josef Magnor walczy na froncie I Wojny Światowej, jednocześnie jego wnuk Nikodem Gemander porzuca swoją żonę. Powstaniom na Śląsku towarzyszą lata stalinizmu w Polsce, a w ubeckiej katowni można usłyszeć słabe dźwięki dochodzące z ulicy, którą kroczą pierwsze ofiary i zwycięzcy transformacji roku 1989. Drach śledzi losy rodziny Magnorów i Gemanderów. Drach obserwuje każdego z nas. Czeka. Na co? Na dzień, w którym nim na powrót staniemy się wraz z nim jednością.
Twardoch podobno bardzo obawiał się tego, iż "Drach" może zostać przyjęty wyłącznie jako prywatny głos autora w sprawie Śląska. Faktycznie, choć temat śląskości stanowi istotny składnik, to nie sposób uznać go za motyw przewodni powieści. I w sumie... straszna szkoda. Naprawdę. Osobiście wolałbym przeczytać książkę stricte o Śląsku i Ślązakach, nawet jeśli co bardziej przewrażliwieni dziennikarze i politycy mieli się później miesiącami pluć, jak to V kolumna coraz śmielej poczyna sobie na literackim froncie w Polsce. Zamiast tego dostałem powieść dobrą, ale też i taką, o której za dwa lata mogę już nie pamiętać. No bo o czym jest właściwie "Drach"? O więzach krwi, determinujących całe nasze życie? O zaklętej ziemi, której główne postaci dramatu nie są w stanie opuścić, skazując się niejako w ten sposób na powtarzanie błędów przodków? O tym, jak bardzo zbędne są wszelkie ludzkie wysiłki, zmartwienia i marzenia, a koniec końców i tak jedynym, co nas czeka, to powolny rozkład w grobie? Niestety, ale nihilizm to ja mam codziennie po przebudzeniu, dlatego na mnie przemyślenia pana Szczepana wrażenia po prostu nie robią. Mając jednak na uwadze, iż jest to odczucie czysto subiektywne, a kogoś innego "Drach" może wpędzić w depresyjny ciąg i odmienić sposób, w jaki postrzega ten świat, nie zamierzam ferować zbyt mocno własnych uprzedzeń.
"Drach" jest powieścią o niebo lepiej napisaną niż "Morfina". Widać to o tyle wyraźniej, że obie te książki zostały oparte na bardzo podobnej konstrukcji narracyjnej. Sam Twardoch zresztą przyznawał w licznych wywiadach, iż pomysł na "Morfinę" nieco go przerósł, a jej ostateczny kształt zdecydowanie odbiegał od pierwotnych założeń. Przy lekturze "Dracha" ani razu nie odniosłem wrażenia, iż autor miejscami niebezpiecznie zbliża się do granicy oddzielającej ciekawy styl od czystej grafomanii. Czyli co, warto jednak niekiedy powstrzymać własne awangardowe ambicje, prawda?
Cóż, wygląda na to, że w tym roku pan Szczepan nie będzie musiał kupować nowego parasola, bo jakoś deszczu nagród mu nie wróżę. Po pierwsze, konkurencja wyjątkowo mocna, po drugie, Twardoch tym razem dostarczył nam powieść niezłą, ale nic poza tym. Czy to zbrodnia i powód do wstydu? Absolutnie nie. Ja niczego tu nie sugeruję, tylko wyrażam własną opinię. A że przeważnie okazuje się ona niewiele warta, to już zupełnie inna sprawa.
Michał Smyk