Rzadko sięgam po polską prozę. Nawet nie pamiętam, skąd wzięło się moje uprzedzenie. Z reguły czytam samych zagranicznych autorów, a rodzimych pisarzy odsuwam na dalszy plan, przeświadczona, że niczym nie są w stanie mnie zachwycić. Decydując się na lekturę Dopóki starczy mi sił Karoliny Klimkiewicz, miałam nadzieję, iż zachęci mnie do polskiego new adult.
Zola Henderson od siedmiu lat ucieka, regularnie co jakiś czas przyjmując nową tożsamość i wygląd. Jedynym oparciem dziewczyny jest jej ciotka Camilla, która uratowała ją w przeszłości. Od tamtego czasu ich życie opiera się na ciągłych przeprowadzkach i wyjazdach, gdyż w żadnym nowym miejscu nie mogą zostać dłużej niż parę miesięcy. Każda zaś zmiana tożsamości pociąga za sobą stworzenie wizerunku tak odmiennego, by nikt nie rozpoznał Zoli ani Camilli. Wszystko jednak zmienia się, gdy przyjeżdżają do Jonesport, małego nadmorskiego miasteczka. Zola nawet nie przeczuwa tego, że w tej niewielkiej mieścinie, dostanie szansę na bycie prawdziwą sobą. Konsekwencje, jakie mogą ją za to spotkać, są poważne, wręcz niebezpieczne. Dziewczyna musi zdecydować, czy ryzykowanie własnego bezpieczeństwa jest warte tych paru chwil, na które nigdy nie mogła sobie pozwolić.
Nie nastawiałam się na genialną historię obyczajową z wątkiem kryminalnym i miłosnym w tle. Jedyne, czego oczekiwałam, to spędzenia przy lekturze przyjemnego czasu. Rozczarowałam się jednak w tej kwestii. Dopóki starczy mi sił potwornie mnie wymęczyło, a przecież to nie jest książka kolosalnych rozmiarów. Przeczytanie jej zajęło mi dobrych parę dni, gdyż co chwilę musiałam odkładać ją i poczekać, aż moja irytacja odrobinę zmaleje. Tak, historia Zoli wielokrotnie działała mi na nerwy, nie zliczę, ile razy wywróciłam oczami.
To, co nie podobało mi się najbardziej, to sposób prowadzenia rozmów pomiędzy bohaterami. Rzucało się to w oczy podczas dialogów pomiędzy Zolą, a Liamem, chłopakiem, do którego dziewczyna poczuła coś więce,j niż mogła sobie na to pozwolić. Ich wypowiedzi były tak sztuczne, że wręcz nienaturalne. Tak nastolatkowie nie rozmawiają w normalnym życiu, nie natrafiłam na coś takiego w innych młodzieżówkach. Byłam momentami zażenowana wyznaniami miłosnymi, które padały na stronach powieści.
Sam romans również mnie nie zachwycił. Jego zdecydowaną wadą jest to, że rozwinął się on między chłopakiem a dziewczyną po dwóch tygodniach znajomości, co zakrawa na absurd. Takie rzeczy są typowe dla opowiadań pisanych przez nastolatki w Internecie. W życiu bym nie pomyślała, że natrafię na taki zabieg w polskiej młodzieżówce. Sama Zola kilkukrotnie zauważa, że ich związek rozpoczął się po tak krótkiej znajomości. Jeśli nawet bohaterka na coś takiego zwraca uwagę, to trudno, żeby czytelnik też tego nie zrobił.
Ciężko mi też uwierzyć w to całe zakochanie bohaterów. O ile Zola jest jeszcze wiarygodna, to do Liama mam wątpliwości. Wydaje się chłopakiem, który przyjął postawę: „Wreszcie jakaś dziewczyna wydaje się normalna, więc zainteresuję się nią i może przy okazji zakocham”. Jego deklaracje uczuć były okropnie pompatyczne, na czym Liam tracił. Nie jest to szczególnie interesująca i złożona postać, bardziej określiłabym go jako typowego męskiego bohatera młodzieżówki, w którym musi zakochać się główna postać. Autorka też często podkreśla, jaki to jest idealny i dobry dla Zoli: jak wiele chce dla niej poświęcić, jak bardzo ją kocha i jak ważna jest dla niego. Może to czyniło go perfekcyjnym kandydatem na chłopaka, ale nie dodawało mu zbytnio realizmu. Liam praktycznie nie miał wad, a jego jedyną wyróżniającą się cechą było bycie synem z bogatej rodziny, która narzucała mu konkretne zachowania i postawy. Nie jest to zbyt oryginalny pomysł w młodzieżówkach.
Zola natomiast zachowuje się czasami jak mała dziewczynka i wiele jej działań było dla mnie trudnych do zrozumienia. Jest mimo wszystko jedną z lepszych postaci wykreowanych przez autorkę. Zdecydowanie najbardziej polubiłam jej przyjaciół, czyli Eddy'ego i Melanię. Dodawali oni całej historii humoru oraz ciepła, byli bardzo realni na tle pozostałych bohaterów.
Skupiłam się tak bardzo na bohaterach książki, gdyż są oni najlepszym elementem powieści. Fabuła niestety kuleje. Przez prawie połowę książki czytelnik musi domyśleć się, co stoi za przyczyną ciągłych ucieczek Zoli i jej ciotki. Swoje podejrzenia wysnułam już na początku czytania i, niestety, się potwierdziły, co czyni historię dość przewidywalną. Ale nawet, gdybym nie wpadła na to, kto jest głównym antagonistą powieści, to odkrycie jego tożsamości wcale by mnie wielce nie zaskoczyło. Cała tajemnica ciągłego uciekania bohaterek nie jest nadzwyczajnie szokująca. Nie chciałabym wiele zdradzić z fabuły, ale jednej rzeczy nie potrafię zrozumieć. Zola spędziła siedem lat na uciekaniu i ukrywaniu się. W tym czasie jednak dorosła. Nie była już małą dziewczynką, której nikt by nie uwierzył. W mojej opinii mogła zrobić coś więcej niż nieustanna ucieczka. Mogła walczyć o powrót do normalnego życia, mogła walczyć ze strachem. I sądzę, że dałaby sobie z tym radę.
Styl Karoliny Klimkiewicz jest przyzwoity. Chwilami irytowała mnie monotonność wydarzeń, wyłapałam też parę błędów logicznych. Ostatecznie jednak uważam, że sposób, w jaki pisze autorka, jest największym plusem powieści. Smaczku dodawały umieszczone na początku każdego rozdziały cytaty z innych książek. Trafiło się nawet parę znanych i lubianych przeze mnie powieści.
Niestety, nie mogę nie wspomnieć o tym, że Dopóki starczy mi sił nie wywołało we mnie żadnych emocji. Ani mnie to grzeje, ani ziębi. Plot twist na zakończeniu książki nie zrobił na mnie wrażenia, podobnie jak sama końcówka. Wygląda to trochę tak, jakby autorce zależało na złamaniu serca czytelnikowi. Niekoniecznie jej się tu udało.
Czy sięgnę jeszcze po inne książki Karoliny Klimkiewicz? Odpowiedź jest prosta: raczej nie. Nie przekonałam się również do polskiego new adult i nadal pozostanę czytelniczką zagranicznych pisarzy. Zawód trochę jest, ale oczekiwania również zbyt wielkie nie były. Żałuję jedynie, że Dopóki starczy mi sił nie porwało mnie na tyle mocno, żebym mogła nazwać ją dobrą książką.