Diego Armando Maradona – piłkarz argentyńskiego pochodzenia. To tak oficjalnie. A tak szczerze, to ikona i piłkarski geniusz, o którym świat nie zapomni nigdy. Przydomki takie jak „Boski Diego”, czy „Bóg futbolu” zostały mu przypisane wcale nie przypadkowo.
Publikacja ta napisana i wydana z okazji 60-tych urodzin Maradony, aby oddać mu uznanie, w Argentynie ukazała się jeszcze przed śmiercią piłkarza.
Julio Ferrer, w swojej książce, rozmawia z ludźmi z różnych branż, którzy mieli okazję spotkać Maradonę osobiście. Swoimi wspomnieniami dzielą się jego koledzy z drużyn, dziennikarze, młode „orły”, które trenował i wiele wiele innych osób.
W wieku 11 lat po raz pierwszy pojawił się na łamach gazet jako „cud futbolu”. I tak już pozostało. Fascynacja jego talentem i osobowością wcale nie stygła. Piłkarze, którzy spotkali się z nim na murawie, wprost mówią o jego grze przyrównując ją do rangi cudów na boisku. Aura, którą roztaczał wokół siebie, była wyjątkowa. O jego fenomenie stanowi chociażby fakt, że po 20 latach od zakończenia kariery świat wciąż był go spragniony.
Na boisku geniusz, a prywatnie? Co się działo, gdy gasły światła na stadionie? W mojej ocenie pogubiony człowiek, który próbował nadążyć za szybko mijającym życiem i chwytać z niego pełnymi garściami.
Na boisku stworzył legendę, bo czy jest ktoś kto nie słyszał o „ręce Boga”? Niestety, im wyżej doszedł, tym więcej chciał z siebie dać. I tak po karach, zwieszeniach i innych sankcjach za wykrycie dopingu, Mistrzostwa Świata w 1994 roku okazały się jego ostatnim występem.
Niewątpliwie Diego Armando Maradona to osobowość, która stała się legendą jeszcze za życia.
Niewątpliwie świat o nim nie zapomni szybko.
I niewątpliwie najłatwiej się czyta w wygodnym fotelu historię jego życia.
Nie oceniam. Nie krytykuję. Nie do końca popieram jego wybory. Szanuję za to, jaki poziom piłki pokazał światu, prezentując na boisku istny czar, niczym najwyższej klasy wirtuoz. Jako piłkarz udowodnił, że magia istnieje i jest ona ukryta głęboko w człowieku.