Uwielbiam dać się raz na jakiś czas sponiewierać dobrej przedstawicielce hard-sf. A "Diaspora" to właśnie klasyczny przykład powieści science-fiction, której głównym zadaniem jest doprowadzenie zwykłego czytelnika do płaczu. Każdy kto nie posiada doktoratu z chemii, biologii, fizyki, astrofizyki lub astronomii, niech lepiej przygotuje się na to, by w ekspresowym tempie poczuć się głupim. Książka Grega Egana niby liczy sobie tylko nieco ponad 300 stron, jednak w tym przypadku objętość nie ma żadnego znaczenia. Zamiast błyskawicznego przebijania się przez kolejne linijki tekstu, będziecie nieraz ślęczeć po kilka minut nad jednym akapitem. Jeśli nie poddacie się i dobijecie do końca, osiągnięcie pieprzone katharsis. Gwarantuję wam to.
Przyszłość nie będzie należeć do cielesnych. W XXX wieku większość ludzi wyemigruje albo do cyfrowej rzeczywistości, stając się nieśmiertelnymi, świadomymi programami, albo umieści swoją jaźń w ciałach robotów. Garstka tych, którzy wybiorą trwanie w tradycyjnej "powłoce", zostanie w końcu wybita w wyniku katastrofy, której przyczyn nikt nie będzie potrafił wyjaśnić. Zagłada cielesnych wymusi na post-ludzkich istotach postawienie sobie kilku fundamentalnych pytań: czy naprawdę nic im nie grozi? Czy uwolnienie się od świata materii faktycznie gwarantuje spokój i życie wieczne? Odpowiedzi przyjdzie im szukać bardzo, bardzo daleko od domu...
Problem z powieściami takimi jak "Diaspora" jest często ten sam: kto liczy na porywającą, pełną zwrotów akcji historię, doprawioną szczyptą mięsistych dialogów i bohaterami, których nie sposób nie polubić, ten musi poczuć się rozczarowany. Nie fabularnymi fajerwerkami ten gatunek stoi. Tu chodzi o sam pomysł, o takie przedstawienie potencjalnej przyszłości ludzkości i możliwości, przed jakimi może stanąć człowiek, by czytelnik padł na kolana przed wizją autora. Wiem, że nie każdemu takie podejście odpowiada. Jeśli więc uważasz, iż dobra opowieść to podstawa, wszystko inne stanowi zaś wyłącznie tło, to właściwie już teraz możesz darować sobie zarówno dalszą lekturę tej recenzji, jak i próbę zapoznania się z dziełem pana Egana (i właściwie jego twórczością w ogóle). Nic na siłę, prawda?
W "Diasporze" poruszonych zostało większość tematów charakterystycznych dla fantastyki naukowej: wizja post-człowieka, podróże międzyplanetarne, problemy związane z porozumieniem się z obcą cywilizacją, odkrycie innych, równoległych wszechświatów, a także kwestia zachowania własnej świadomości w świecie, w którym można nie tylko sklonować swoją jaźń, ale również kształtować ją w bardzo prosty sposób według dowolnej zachcianki. Powieść Egana ukazała się po raz pierwszy w 1997 roku, dlatego niektóre pomysły trącą już myszką. Koncepty, które kilkanaście lat temu były świeże i oryginalne, do dnia dzisiejszego zostały przemielone przez innych autorów po wielekroć. Oczywiście tym z was, którzy nie należą do weteranów hard-sf, nie powinno to przeszkadzać. Starzy wyjadacze zresztą też powinni być usatysfakcjonowani, choć w ich przypadku przyjemność z obcowania z "Diasporą" będzie pewnie nieco mniejsza. Nawet po uwzględnieniu powyższych zastrzeżeń należy zaznaczyć, iż dzieło australijskiego pisarza to pierwsza liga wśród tego typu pozycji. Wszystko to, co hard-sf ma najlepszego do zaoferowania, znalazło się w książce Egana.
Najważniejsze pytanie powinno brzmieć, czy zwykły śmiertelnik cokolwiek z tej książki zrozumie, czy też jest to powieść wyłącznie dla wybranych? Ujmę to tak: jeśli ja pojąłem zdecydowaną większość z przeczytanego tekstu - a jestem śmiesznym magistrem politologii - znaczy to, że większość z was będzie w stanie "Diasporę" skończyć i zrozumieć. Wystarczy tylko trochę samozaparcia i skupienia. Nie będzie łatwo, ale warto podjąć wyzwanie. Taki to właśnie gatunek: trudny w odbiorze, lecz jednocześnie dający nieprawdopodobnego kopa intelektualnego, pobudzający wyobraźnię i pozwalający poczuć, że spędzony nad książkami czas naprawdę nie poszedł na marne.
Michał Smyk