Do zbudowania akcji swojej najnowszej powieści, Marek Krajewski użył motywu geniuszu chorego człowieka. Dokładniej – chorego na autyzm chłopca, posiadającego ponadprzeciętny zmysł matematyczny.
Fabuła osadzona w 1934 roku rozpoczyna się od morderstwa urzędnika pocztowego. Po niedługim czasie, z rąk nieznanych sprawców, śmierć ponosi również jego kochanka, osieracając tym samym chorego synka. Niepełnosprawny, niemy chłopiec, trafia pod opiekę Mocka, niespodziewanie dla wszystkich stając się istotą rozwiązania zagadki obu morderstw.
To wszystko, oczywiście, unurzane jest w ciemnych zaułkach niemieckiego Wrocławia, zatęchłych kamienicach i spelunach, okraszone szerokim wachlarzem osobliwości. To też czas umacniającej się i coraz wyraźniej popieranej ideologii faszystowskiej, co również ma konsekwencje w treści.
Nawiązania do poprzednich części perypetii życiowych Eberharda Mocka oraz sposób, w jaki wciąż, mimo już 11 części, ewoluuje postać policjanta, dobitnie świadczą o tym, jak dobrze Marek Krajewski czuje się z tą postacią i jak wiele potrafi jeszcze na niej ugrać. W końcu nie bez przyczyny jest jednym z najbardziej popularnych autorów w Polsce. Diabeł stróż tylko to potwierdza.