Współczesna scena poetycka przeżywa swój rozkwit, głównie dzięki mediom społecznościowym, w których samozwańczy poeci publikują własne utwory. Potocznie zjawisko to nazywa się poezją Instagrama, a cechuje się przeważnie lakoniczną treścią. Niektórzy uważają, że aby pisać poezję potrzeba czegoś więcej niż przypadkowych słów i swobodnego używania spacji – bo tym według nich jest twórczość m.in. Rupi Kaur. Po tomikach Mleko i miód, Chłopcy, których kocham oraz Miała dzikie serce nadszedł czas na wiersze o depresji, czyli Depresja i inne magiczne sztuczki autorstwa Sabriny Benaim – kanadyjskiej poetki i performerki, której dokonania śledzą miliony widzów na YouTube. Chciałam przekonać się na czym polega fenomen tej autorki, bo temat depresji w literaturze nie jest czymś obcym (chociażby Ciemność widoma. Esej o depresji Williama Styrona).
W odróżnieniu od innych, wspomnianych powyżej, tomików instagramowej poezji, Depresja… nie zawiera rysunków czy ilustracji. Zachowano za to okładkę wydania oryginalnego. Na zbiór, liczący niecałe sto stron, składają się pięćdziesiąt trzy utwory o mocno zróżnicowanej długości – od dwóch wersów, do nawet kilku stron. Tłumaczenia na język polski dokonała Anna Arno.
Ja liryczne występujące w Depresji..., utożsamiam z autorką, która od samego początku rzuca nas na głęboką wodę i ukazuje chaos, zarówno w treści swoich wierszy oraz w ich formie. Uważam, że ów chaos najlepiej definiuje depresję, z którą zmaga się poetka, a każdy kolejny wers rzuca inne światło na problematykę utworów. Niczym Ariadna z nicią w dłoni postanowiłam przejść przez ten zawiły labirynt myśli i spróbować odnaleźć to, co najistotniejsze. Tym, co rzuca się w oczy, jest z pewnością otoczenie, w którym ja liryczne zmaga się ze swoimi demonami – pośród codziennych sytuacji, w których najzwyklejsze przedmioty oraz gesty odgrywają istotną rolę w żmudnym procesie akceptacji siebie.
Niewątpliwie, jednym z najważniejszych wierszy w całym tomiku jest: tłumaczę moją depresję mamie. Najlepiej ze wszystkich ukazuje on myśli i uczucia Benaim, z którymi zmaga się każdego dnia:
(...)mama mówi przecież umiesz zrobić coś z niczego
a potem pyta bez ogródek, czy boję się śmierci
nie,
ja się boję żyć.
mama dalej nie rozumie
nie rozumiesz mamo?
no właśnie, ja też nie.
To zaledwie fragment dłuższej rozmowy, ale uważam, że stanowi on kwintesencję całego tomiku. Problemów, które w pewnym stopniu przyczyniły się do zaistniałej sytuacji, należy szukać w przeszłości i relacji z ojcem, do których niejednokrotnie odwołuje się autorka:
(...)jestem samotna
chyba nauczyłam się tego, kiedy tata odszedł
jak gniew obrócić w samotność
oraz trudnych związkach z mężczyznami, które pozostawiły bolesne wspomnienia:
(...)szukałam naszych mostów, żeby je spalić.
brzegu rzeki żeby utopić płomienie, ugasić ogień.
polałam się benzyną, kiedy mi podałeś zapałkę, tylko
dlatego, że miałam dosyć bycia metaforą. Dlaczego
zawsze trzeba płonąć?
Jestem doskonale przygotowana na najgorszy scenariusz. najlepszy scenariusz mnie przeraża.
W ostatnich utworach dostrzegamy przede wszystkim nadzieję, gdy poetka pisze, że czuje się lepiej i dzisiaj jest dobry dzień, aby się obudzić, przebaczyć sobie i walczyć o lepsze jutro.
Trzeba zadać sobie podstawowe pytanie: czy Sabrina Benaim przybliżyła nam problem depresji – w moim odczuciu tak, lecz nie w sposób oczywisty, ale na tym polega rozumienie poezji, umiejętność czytania między wierszami. Uważam, że na tle innych współczesnych tomików wypada pozytywnie i jest to udany debiut autorki, dlatego z chęcią sięgnę po jej kolejne publikacje.