Demony Leningradu, Adam Przechrzta, wyd. Fabryka Słów, Lublin 2011
Idealny recenzent powinien zasiadać do lektury książki, którą ma ocenić, zachowując wobec niej neutralny stosunek. Jak to w życiu zazwyczaj bywa, teoria swoje, a praktyka swoje. Weźmy na przykład takie "Demony Leningradu" Adama Przechrzty - nie zdążyłem przeczytać chociażby dwóch, trzech akapitów, a już byłem pełen jak najgorszych obaw. Skąd to negatywne nastawienie? Otóż kilka lat temu doświadczyłem niewątpliwej nieprzyjemności zapoznania się z "Gothique" - być może jednym z najgorszych polskich opowiadań, z jakimi miałem kontakt. Wrażenia były na tyle złe, iż przez bardzo długi okres czasu konsekwentnie unikałem wszystkiego, co wyszło spod pióra autora "Chorągwi Michała Archanioła", czy "Białych nocy".
Uprzedzenia uprzedzeniami, a obowiązek recenzencki rzeczą świętą. Dlatego miast wrzucić „Demony Leningradu” do kosza, dzielnie stanąłem do boju z dawnymi koszmarami!
Jest rok 1942. Wojna niemiecko-radziecka trwa w najlepsze, osiągając punkt, w którym ani faszyści nie są w stanie przebić się przez sowiecką obronę, ani żołnierze Armii Czerwonej nie potrafią odepchnąć najeźdźcy poza granice ZSRR. Razumowski - major Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije (instytucji lepiej znanej pod skrótem GRU) - przybywa do Leningradu, by wytropić i zlikwidować złożoną z koneserów ludzkiego mięsa sektę "Doskonałych". Czy plotki o tym, jakoby kanibale działający w ramach fanatycznej organizacji posiadali nadnaturalne zdolności, są prawdziwe? I na jak długo cierpliwości starczy ojczulkowi Stalinowi, osobiście zainteresowanemu śledztwem?
Po skończeniu dwóch początkowych rozdziałów, od razu zaskoczenie: to się naprawdę dobrze czyta! Przechrzta w kapitalny sposób oddał atmosferę, jaka mogła panować w Leningradzie czasów wojny. Mróz, głód, strach - uczucia te ani na chwilę nie opuszczają mieszkańców miasta. Nadzieja wydaje się być towarem deficytowym, a na pytanie, jak przeżyć w opuszczonym przez Boga mieście, niewielu zna odpowiedź… Niestety, wbrew temu, co może sugerować tytuł książki, bardzo szybko przyjdzie nam wraz z majorem Razumowskim przenieść się do Moskwy. Naprawdę szkoda, iż autor "Demonów..." nie zdecydował się na umiejscowienie całości akcji w Leningradzie. Zresztą nie tylko tło opowieści zmienia się na gorsze - wraz z powrotem komandira na ulice stolicy Rosji, sama intryga również traci na jakości: śledztwo w sprawie "Doskonałych" zostaje zastąpione kilkunastoma innymi wątkami, z których trudno wytypować ten jeden, wyraźnie wybijający się ponad inne, a już z całą pewnością żaden z nich nie jest w stanie naprawdę zaintrygować czytelnika.
Jeśli już jesteśmy przy postaci Razumowskiego... Komandir nie przedkłada ideałów ponad własne życie – pokornie przymyka oczy na absurdy produkowane przez system, któremu służy, zdając sobie sprawę, iż w żaden sposób nie jest w stanie zmienić władzy, ani też przyczynić się do obalenia panującego w ZSRR porządku. Razumowski nie jest sadystą delektującym się cierpieniem innych osób, jednak gdy przychodzi co do czego, nie waha się pociągnąć za spust. Major z własnej woli uczestniczy w grze, toczonej pomiędzy GRU a NKWD, świadom ryzyka i tego, że przychodzi mu współpracować z prawdziwymi potworami, skrytymi w ludzkich skórach. Bohater pozytywny? Raczej do bólu pragmatyczny.
Konwencja przyjęta przez Przechrztę – a więc uczynienie z „Demonów Leningradu” powieści sensacyjno-fantastycznej – powoduje, iż skala zbrodni czynionych w imię komunizmu nie szokuje czytelnika w takim stopniu, w jakim powinna. Nawet Ławrientij Beria – szef NKWD – ukazany jest jedynie jako mało rozgarnięty, namolny i irytujący aparatczyk; w żaden sposób jednak nie dostrzeżemy w nim jednego z największych zbrodniarzy, jakich widział świat.
"Demony Leningradu" mogły być świetną książką. Coś jednak po drodze Przechrzcie nie wyszło, i zamiast przeboju, otrzymaliśmy powieść zaledwie dobrą. Nie ma jednak co narzekać, to wciąż jeden z lepszych tytułów, jaki w ciągu ostatnich kilku miesięcy wydała Fabryka Słów. Jednym słowem: warto.
A piszący te słowa? Wygląda na to, że potwierdził prawdziwość twierdzenia, iż zawsze warto dawać innym drugą szansę. Adam Przechrzta wykorzystał ją w pełni.
Michał Smyk