"Defekt pamięci", Krzysztof Bielecki
Kool Autobee. Tak dziwaczne jak na polskie realia imię zobowiązuje. W związku z tym cała historia której ów człowiek jest bohaterem jest zawikłana i zakręcona do granic możliwości. Rzecz opiera się na tym, iż pewnego dnia Kool odkrywa, że musi pisać co najmniej dwie strony tekstu dziennie by zapobiec katastrofom na świecie. Jeśli tego nie zrobi walą się wiadukty, a pociągi wypadają z torów. Po czasie odkrywa, że w swojej narzuconej powinności nie jest osamotniony. Poznaje innych „Piszących”, którzy tak jak on, przelewaniem myśli na papier ratują świat przed zagładą na mniejszą lub większą skalę. Mamy tu tak tajemnicze postaci jak Księżyc Saturna, Czarnoksiężnik, człowiek o srebrzystej skórze czy inny, zjadający skręty, a przede wszystkim Motywator – czyli siła sprawcza całego zamieszania. Historia rozwija się stopniowo, by pod koniec nabrać zawrotnego tempa. Do tego stopnia, że należy uważać na każdy pojawiający się trop i wątek, do końca nie będąc pewnym, co może okazać się ważne w tej intrydze. Największa zaleta tej książki? Niebanalny pomysł na niebanalną historię i fabuła do końca nie zdradzająca zakończenia.
Defekt pamięci to książka nietypowa także z innego powodu. Za jej wydaniem nie stoi żadne Wydawnictwo, jest od początku do końca efektem oddolnej inicjatywy autora. Nie wiążą się z nią zatem żadne aspekty PR i działania promocyjne na szeroką skalę, a mimo to uzyskała patronat takich podmiotów jak Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości, głośna akcja „Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka!” czy naszego „Lubię czytać”.
Tak na marginesie – co może robić człowiek, który prawdopodobnie przeczytał już wszystkie książki świata i zna zakończenie każdej z nich? Oto jedna z możliwości:
Właśnie tak, jestem zły, żałosny, egoistyczny albo po prostu niemiły i dlatego zdradzam tym wszystkim ludziom zakończenia książek, które trzymają w dłoniach. Odbieram im całą przyjemność z ich czytania. Bezcenne jest to, jak zmienia się ich wyraz twarzy. Najpierw jest po prostu ogromne zdziwienie, że na ulicy, w autobusie albo w kawiarni zagadał ich jakiś obcy człowiek. To dominuje na ich twarzach. Dopiero później, stopniowo, ustępuje miejsca zrozumieniu, które pojawia się, gdy dociera do nich znaczenie właśnie usłyszanych słów. Następnie chwilę zajmuje im połączenie ich z treścią książki, którą właśnie czytają. To dzieje się zwykle na poziomie trzeciego lub czwartego wypowiedzianego przeze mnie zdania. Mogą wtedy próbować przestać słuchać, ale zazwyczaj jest już za późno, bo na zareagowanie potrzebują kolejnych dwóch zdań, a te pierwsze działają jak zakazany owoc, który z jednej strony przyciąga a z drugiej odpycha, i choć wiedzą, że nie chcą słuchać dalej, to jednak podświadomie są tak bardzo zainteresowani tym, co mówię, że moje słowa zaczynają działać na nich jak magnes. Więc słuchają, wsłuchują się w to, co mówię i choć mogliby uciec, zatkać uszy, oddalić się, zagłuszyć moje słowa, to jednak nie robią tego, nie powstrzymują mnie ani siebie, a gdy dociera do nich, co się właśnie stało, to jest już za późno na zrobienie czegokolwiek. Oddalam się i czasem zostawiam po sobie smutek, czasem złość ale przeważnie mieszankę jednego i drugiego, okraszoną ogromną dawką niezrozumienia. Gdybym była tak samo zła do szpiku kości lub po prostu w złym humorze być może zdradziłabym Państwu zaskakujące zakończenie Defektu Pamięci. Na szczęście tak się składa, że mam dziś dobry nastrój…
Anna Solak