Nie każda książka o psychoterapii zostaje w ciele. Ta została. Przesączała się przeze mnie powoli – rozdziałami, scenami, ciszą między zdaniami. Lori Gottlieb pisze jak ktoś, kto dobrze zna samotność – nie tylko tę pacjentów, ale i własną. A jednocześnie ma odwagę ją pokazać. To opowieść o leczeniu, które nie zawsze jest czyste i klarowne. Czasem słowami. Czasem ich brakiem. To książka o bólu. Ale jeszcze bardziej – o czułości, którą można mieć dla siebie. Lori jako terapeutka przygląda się swoim pacjentom z wielką uważnością: starzejącemu się cynikowi, młodej kobiecie z diagnozą nieuleczalnego nowotworu, aktorce szukającej miłości w nieosiągalnych mężczyznach. Ale najodważniejsza część tej opowieści dzieje się wtedy, gdy sama siada w gabinecie jako klientka. Po bolesnym rozstaniu – nie jako specjalistka, tylko jako kobieta, która cierpi i nie wie, jak wyjść z utknięcia.
Wendell, jej terapeuta, nie trzyma się utartych ścieżek. Jakże zdziwiło mnie, gdy w pewnym momencie podczas sesji kopie ją lekko w nogę – nie ze złości, ale z delikatną stanowczością, jakby chciał powiedzieć: zobacz, jak bardzo trzymasz się bólu, jakby był jedynym, co ci zostało. A terapię kończą wspólnym tańcem w gabinecie – bez analiz, bez słów - tylko ruch, ciało, obecność. Nie mieści się to w podręcznikach i protokołach. Ale mieści się w relacji, która naprawdę leczy.
U Lori w gabinecie też bywają momenty przekraczania konwencji, gdy terapeutka je zamawiane przez pacjenta dla nich obojga jedzenie, bo tego właśnie w tamtej chwili potrzeba, by nie zerwać kruchego przymierza terapeutycznego. Czasem poczucie wspólnego ludzkiego losu okazuje się ważniejsze niż zasady, bo przecież terapia to nie technika, ale spotkanie. Dwojga niedoskonałych ludzi, którzy w bezpiecznej przestrzeni uczą się, jak znowu być blisko – z innymi, ale też ze sobą.
To książka o odwadze. Nie tylko pacjentów, ale też terapeutów. Bo żeby towarzyszyć drugiemu w bólu, trzeba być gotowym spojrzeć w swój własny. I zostać tam chwilę dłużej.
Kiedy czytałam wypełniające tę książkę historie, czułam, że jesteśmy sobie bliżsi, niż się pozornie wydaje. Że każdy z nas niesie coś trudnego, ale ich tak krucho pięknego. I że – jak pisze Gottlieb – czasem pytanie „Czy chcesz o tym porozmawiać?” to pierwszy krok do tego, by naprawdę zacząć żyć.