"Czarny wygon. Słoneczna Dolina", Stefan Darda, Videograf II 2010
Polacy nie są strachliwi i swoich pisarzy grozy mają! O polskim horrorze nie mówi się wiele, szczególnie, gdy jest pisany. A szkoda. Niewiele brakowało, a i mnie ominęłaby przyjemność zapoznania się z twórczością Stefana Dardy. Po pierwszym spotkaniu w „Domu na wyrębach” byłem trochę zawiedziony. Wszystkie niedociągnięcia tłumaczyłem tym, że jest to debiut pisarza, a do tego nawet niezły jak na polskie warunki. Dopiero przy powieści „Słoneczna dolina” uznałem, że twórca ma niesamowity talent.
Dziennikarz dostaje tajemniczą przesyłkę od swojego przyjaciela z redakcji, który zaginął jakiś czas wcześniej. Historie kolegi poznajemy z notatek, które wysłał Adamowi. Zaczynamy wchodzić w dziwny, nierealny, przerażający świat wioski o nazwie Starzyzna. Jej mieszkańcy nie mogą zginąć, czas się dla nich zatrzymał. Samobójstwo spowodowałoby jeszcze większą mękę wiecznej tułaczki. Wątek dotyczący miejscowości przewija się z wątkiem tego, co dzieje się w świecie realnym, czyli Krasnobrodzie, gdzie trafił nasz dziennikarz Witold. Okazuje się, że mieszkańcy Starzyzny znaleźli sposób na powrót do normalnego życia. Nie wszystkim się to jednak podoba.
Jest to pierwsza część dwutomowej serii „Czarny Wygon”. Można by się spodziewać, że będziemy powoli wprowadzani w świat całej historii. Tak na szczęście nie jest. Klimat niepokoju, grozy i przerażenia utrzymuje się od początku do końca. Nie dostajemy chwili wytchnienia. Ciągle otrzymujemy nowe informacje, od których wzbiera żal dla poszkodowanych, a jednocześnie mamy akcję w pobliskiej wiosce z udziałem dziennikarza.
Mieszanie wątków czasami bywa irytujące i drażliwe. W tym wypadku jest inaczej. Nie czytamy jednej sytuacji z „obowiązku” po to, żeby dojść do tego, co jest ważne. Obie są tak samo fascynujące i przerażające. Taki zabieg sprawia, że nie sposób się oderwać od książki.
Momentami akcja wydaje się przewidywalna. Myślimy, że poznaliśmy element, który Witold odkryje za kilkanaście stron- tak jednak nie jest. Stefan Darda bawi się z nami. Nie wszystkim może się to podobać, jednak bardzo potęguje odbiór książki.
Bohaterowie nie są plastikowi, są prawdziwymi ludźmi z krwi i kości. Wielu z nich mówi gwarą, co dodatkowo uprawdopodabnia historię. Mają swoje zalety, ale każdy również posiada słabości. Dziennikarz kuśtyka, boryka się ze stratą bliskich (z resztą jak każdy w tej powieści, jest to główny temat) i ma za sobą poważny problem alkoholowy. Drugi też ma problemy i wiele na sumieniu. W jakiś dziwny, ale bardzo wiarygodny, sposób losy tych ludzi łączą się. Nie wyczuwa się sztuczności. W pewnym momencie każdy z bohaterów przestaje być postacią, a staje się naszym kolegą. Na przemian im współczujemy i dopingujemy. Nawet postać Rafała, wydawałoby się negatywna, wzbudza naszą sympatię. Wszyscy miotają się w swoich uczuciach, czasami nawet próbują z nimi walczyć. Najczęściej na szczęście podejmują właściwe decyzje. Podczas lektury sam wiele razy się zastanawiałem, jak postąpiłbym na miejscu jednego z nich.
Nie mamy tutaj „sztucznego” wzbudzania pozytywnych emocji, tak przecież częstych w tego typu twórczości; np. postać mówiąca o swoich łzawych planach, ginie po chwili. Wszystko jest wyważone- to tylko życie, a postacie są ludźmi, którym przyszło się zmierzyć z niewyjaśnionymi, przerażającymi sytuacjami.
Język jest prosty. Nie ma popisywania się wiedzą przez autora. Wydaje się, jakby wiedział tyle, co czytelnik. Brak fachowych terminów bardzo uprzyjemnia czytanie, chociaż niektórzy mogą uznać to za wadę. Książka ma być jednak rozrywką, a nie powodem do ciągłego siedzenia w słownikach.
Jedynym mankamentem jaki udało mi się znaleźć, to trochę zbyt łatwe przychodzenie rozwiązań. Jest to już czepianie się, ale muszę. Moim zdaniem trochę zbyt szybko wszystko się udaje. W takiej historii powinno być więcej zawiłości i zagadek. Reszta jest dokładnie taka jaka być powinna.
„Dom na wyrębach” był powieścią bardzo dobrą, jak na polskie warunki. „Słoneczna dolina” jest powieścią genialną, nawet jak na światowe warunki. Psychologia momentami przywodzi na myśl Clive’a Barkera. Sytuacje przypominają twórczość Stephena Kinga. Zamiast czytać tę recenzję do końca, już dawno powinniście zaparzyć sobie kawę i spędzić noc w Krasnobrodzie. Dla wielu może to być najstraszniejsza wycieczka w życiu. Osobiście nie mogę się już doczekać kolejnej części
Rafał Christ