Cypherpunks. Julian Assange. OnePress 2013
W czasie, gdy nagłówki gazet zdominowane są przez informacje o Edwardzie Snowdenie, a amerykański sąd wydaje wyrok na informatora WikiLeaks, w Polsce ukazuje się książka Juliana Assange’a: Cypherpunks. Wolność i przyszłość Internetu.
Assange jest najbardziej znanym internetowym aktywistą na świecie. Kiedy portal WikiLeaks opublikował wykradzione depesze amerykańskich dyplomatów, rozpętała się polityczna burza o globalnym zasięgu. Założyciel witryny znalazł się na celowniku amerykańskich służb bezpieczeństwa i mediów całego świata. Jedni okrzyknęli go rewolucjonistą i wizjonerem, inni paranoikiem i terrorystą, ale jedno jest pewne- wszyscy powinnipoznać jego opinię o ochronie danych w Internecie. Dyskusja, do której zaprosił znanych hakerów i działaczy na rzecz prawa do anonimowości w sieci, i której zapisem jest książka, pełna jest interesujących spostrzeżeń na temat funkcjonowania w świecie naszpikowanym technologią i oplecionym przez internetowe łącza.
Tytułowy cypherpunk jest ruchem, który nawołuje do korzystania z kryptografii, czyli szyfrowania danych. Według jego przedstawicieli jest to jedyna gwarancja bezpieczeństwa w Internecie i sposób na opór wobec niewidzialnej przemocy, której jesteśmy poddawani. Zwykły użytkownik nie zdaje sobie sprawy z konieczności dbania o swoją prywatność w stopniu, o którym debatują uczestnicy spotkania. Różnica w poziomie wiedzy między specjalistami od technologii a typowymi zjadaczami chleba, jest ogromna. W dziwnych czasach przyszło nam żyć- wszyscy nosimy przy sobie telefony (nadajniki GPS z funkcją dzwonienia), jesteśmy okablowani i zależni od technicznych nowinek i wynalazków, ale nie umiemy ich naprawić, a nawet poznać tajników ich funkcjonowania. I w ogóle nam to nie przeszkadza.
Przyszła mi na myśl stara prawda, o jakiej pisali klasycy socjologii- Peter L. Berger i Thomas Luckmann. Człowiek ma tendencję do traktowania społeczeństwa i jego wytworów jakby były naturalne, co nie zmienia faktu, że w istocie są tylko dziełami ludzi. Bezgraniczne zaufanie, którym obdarzamy internetowych hegemonów jest często odarte z tej świadomości. Peany na cześć Internetu usypiają czujność i skazują użytkowników na ślepe podążanie za dyktandem korporacji. Co gorsza, korporacje te są uległe wobec rządów, a więc to w ich ręce oddajemy swoje dane. I robimy to bardzo ochoczo. Wydaje nam się, że mamy nad tym kontrolę, bo przecież sami decydujemy, które treści publikujemy i komu je pokazujemy. Nic bardziej mylnego.
Największym zagrożeniem dla przeciętnego obywatela nie jest zaglądanie do jego korespondencji, a wiedza o tym do kogo, kiedy, jak często i skąd pisze. Zbieranie takich metadanych daje pełny obraz każdego użytkownika sieci. Zastanawialiście się kiedyś, ile wie o Was Facebook albo Google? Andy Müller-Maguhn, uczestnik dyskusji, twierdzi, że znacznie więcej niż my. Nikt nie pamięta przecież, czego szukał w wyszukiwarce dwa lata temu, albo ile sekund przyglądał się jakiejś reklamie lub zdjęciu profilowemu koleżanki. Świadomość, ze ktoś obcy wyciąga z tego wnioski, powinna budzić niepokój.
Przeciętny człowiek nie wyobraża sobie funkcjonowania bez szybkiego dostępu do informacji i rezygnacji z bycia w ciągłej łączności z innymi. Sieć oplotła świat i, owszem, dała nowe możliwości, stworzyła sposobność do wymiany myśli i prezentowania swojej twórczości; oczywiście, że jej zasięg oraz powszechność są przełomowe, a znaczenie nieprzeciętnie duże; lecz nigdy nie powinna być postrzegana jako przestrzeń nieskrępowanej wolności.
Jeśli nie boicie się nieco kaznodziejskiego stylu Assange’a, to zachęcam do lektury.
kalofonia