Dwa lata po pierwszym Cyfraku otrzymujemy drugi tom, wieńczący historię Netha. Haladyn po raz kolejny serwuje nam miks postapo z cyberpunkiem, o magicznym posmaku posługiwania się programistycznym kodem.
Cyfrak. Antywirus zaczyna się tam, gdzie kończy część poprzednia i raczej nie warto interesować się jedynie drugim tomem bez znajomości pierwszego – tworzą one jedną, spójną fabularnie całość.
Neth, który ledwo przeżył ostatnie wydarzenia, jest pozostawiony z uszkodzonym oprogramowaniem, bez swoich sojuszników, na pastwę korporacyjnych siepaczy. Z czasem okazuje się, że w jego rękach leży los całego Polis i wszystkich zamieszkujących go mieszkańców. Drugi tom znowu wciska nas w parszywe zaułki miasta w centrum pustyni, traktując tym, czym cyberpunk powinien: wszczepami, kablami, narkotykami i całą resztą lutowanej na szybko elektroniki. Jest tu nieco 'technologicznego bełkotu', ale nic specjalnie niezrozumiałego, szczególnie, że sam główny bohater coraz bardziej polega na swojej magicznej koncepcji sieci, pojawiających się wokół niego zielonych powidokach kodu. Wszystko jest jednak wytłumaczone i trzyma się wykreowanego świata, zachowując spójność. Trochę przy tym szkoda, że niektóre elementy fabularne stanowią tylko pokonywane przez Netha przeszkody, które następnie są pozostawione i zapomniane, przez co wszystko wygląda trochę jak bieg od startu do mety.
Walka z korporacją jest pokazana jako zderzenie indywidualistów z bezosobowym tworem, który wypluwa kolejne zastępy żołnierzy w maskach, sterując miastem z wysokiej wieży. W zasadzie na plus można zapisać brak jakiejś personifikacji wroga. Czarnym charakterem jest cała korporacja, żołnierze wysypujący się z transporterów oraz sieć próbująca przejąć coraz większą część prywatności obywateli. Sam Neth zmienia się w trakcie swych przygód, z korporacyjnego prawie narkomana w kogoś, kto, niechętnie bo niechętnie, ale przewodzi w walce. Nieco szkoda postaci pobocznych, takich jak Majster czy Marbel, które są ciekawe, ale dostają tak mało czasu w całej zawierusze, że pozostają nieco zapomniane. Dodatkowo wątek miłosny jest poprowadzony dość... ciekawie, acz bez odpowiedniego zbudowania relacji wypada pusto i nieco śmiesznie.
Drugi tom nie buduje już miasta, skupia się całkowicie na akcji, mniej więcej od połowy przeobrażając się w historię 'wielkiego skoku', następnie zaś znowu zmieniając koncepcję, na sam koniec serwując nam jeszcze coś innego. Gatunkowy miszmasz jest przyjemny w odbiorze, opiera się przy tym na cyberpunkowych podwalinach i jest w tym konsekwentny. Całość wciąż przywodzi na myśl grę, końcowe sceny zaś to klatki wysokobudżetowego filmu science-fiction. Robotę robią opisy, które bez problemu kreują tego typu obrazy.
Tak jak przy recenzji tomu pierwszego, tak i teraz można by wysypać na stół wszystkie inspiracje, jakimi Haladyn operował, tworząc historię i uniwersum, w których mnogość konceptów stara się jak może, by zaskoczyć i utrzymać naszą uwagę. Matrix, Mad Max, może nawet Attack on Titan, by wymienić kilka z nich. Niesamowicie szybka i widowiskowa akcja z cyberpunkowym trzonem sprawia, że dwutomowa, skończona historia o cyfraku jest dobrym sposobem na zastrzyk odradzającego się gatunku prosto w nasz nielegalny wszczep. Takie duchy potrzebne są w maszynach.