Córki gór, Anna Jörgensdotter
Zdarzają się (a to cenne) namiętności literackie. Czyta się chłonnie, szybko, być może czasem tempo zwalniając po to tylko, by móc trochę się nacieszyć pauzą i tym wszystkim, co po pauzie nastanie. Pauza-menopauza, pauza zdradliwa, pauza czujna. Bo z ciszy, jak się okazuje po raz kolejny, bierze się wszystko. Także ta książka.
Oto więc kolejna książka Serii z miotłą wydawnictwa W.A.B.: Córki gór szwedzkiej pisarki Anny Jörgensdotter. Niezwykła książka, świetna. Dość potężna zakresem, dość potężna tak w ogóle. Myślę, że można by powiedzieć o niej, że surowa, że zimna. Jednak w tym sensie, w jakim czuć da się skandynawskie chłody w wysokich górach, we wrześniu roku 1938, w maleńkiej wiosce. Chłody niespokojne, podszyte czujnością lub, co łaskawsze, dobrotliwym czekaniem.
I w wiosce właśnie, w wysokich górach zaczyna się akcja. Bo wszystko, zapewne, zaczęło się dużo wcześniej. Tytułowe bohaterki napędzają cały ten skandynawski (mikro)kosmos, trzy siostry nieznacznie różniące się wiekiem. A cała ta historia (książkowa kanwa i książkowy świat) zaczyna się od przedziwnego zupełnie opowiadania opowieści. Piękne snucie, piękne wymyślanie, trochę jakby odmyślanie rzeczywistości i jednoczesne jej zaklinanie; fakt, jest w tym trochę czarodziejskiej mocy fikcji, ale tak realistycznej, zdarzającej się każdej osobie, tobie też. Jakoś mi się mocno wydaje, że tu właśnie, w niepozornej niby wioseczce z dala od wielkiego świata, rozsnuwają się rozmaite opowieści: prawdziwe na serio i prawdziwe tylko w marzeniach.
Ale czy to, co dzieje się w powieści, jest takie wymarzone, ochoczo piękne i barwne? Nic z tych rzeczy. Przychodzi wszak wojna wraz z nacjonalizmem, a wojna miesza szyki wszystkim ludziom, bez wyjątku. Wojna przychodzi jak jakiś czarny śnieg, przynosi – tak niepozornie, jakby przy okazji – dużo nieszczęść lub przypadkowych spotkań: tych z ludźmi i tych ze światem.
Co było dla mnie niezwykłą siłą tej powieści? Realizm chłodny, ale tak nie do końca, nie skrajnie. To realizm zapisany mową pozornie zależną w znacznej mierze. A przez to powieść momentami staje się niejednoznaczna (również psychologicznie, emocjonalnie), bardzo ciekawa, czytelniczo dynamiczna. Bo czy tak źle myśli tylko ta, czy również tamta? Czy on słyszy głosy jego? Czy ono widzi, co on i ona robią za zamkniętymi drzwiami, w kuchni na dole, w ogródku?
Bo tu wszystko niby jasne, z precyzją dobrą nakreślone, jakby już nic nie było do odkrycia. Pozory, to są tylko ciekawe pozory, drobne literackie zagwozdki. Czyhają na każdego człowieka, kontrolują, choć ta kontrola nie jest wcale aż nazbyt opresyjna, nie krztusi. Czyhają różne rzeczy na czytelniczkę i czytelnika tej pięknej, choć powściągliwej prozy – zupełnie jakby wiek dwudziesty kombinował, z różnymi jego przygodami („przygodami”), w jaki sposób się tutaj w tobie znowu zagnieździć.
Powieść jest rozciągnięta w latach, dzieli się na trzy części (tak najbardziej: części czasowe). I historie różnorakie sióstr dojrzewają rozmaicie, rozwieszają się w czasie, raz od rodzinnych gór bliżej, raz dalej. Jak żyje rodzeństwo (bo siostry miały jeszcze brata), jak żyją rodziny w wiosce czy w mieście, jakie dzieci się rodzą, a jakie nie urodzą się wcale? Na tle życia zwyczajnych sióstr (a każda z nich wiodła życie zgoła inne) powstaje, może trochę jakby w cieniu?, ta niby wielka historia, ogólnokrajowa czy międzynarodowa.
Wychodzę z tej opowieści z wieloma ciekawymi obrazami, tymi urzekającymi i takimi niepokojącymi, absurdalnymi i rzeczywistymi aż nazbyt. Bo zdarzają się tu wybuchy w ogródku, łazęgi kawiarniane, budowane własnoręcznie stoki narciarskie czy akrobacje na drzewach. Albo wspomnienia listów miłosnych sprzed wojny i życie partnerskie bez sakramentu małżeństwa po wojnie. Są dochodzenia w ważnej sprawie i wtajemniczenia zupełnie prywatne, szczęśliwe lub bolesne. Bywają również, to jest istotne, różne kobiece sprawy i dolegliwości: ciąże i brak dziecka, flirty i rozmówki na wiejskich potańcówkach, molestowanie w pracy i zimno ciała potem w domu. I jest też chociażby rower, niesamowita machina wyzwalania się. Na rowerze jedna z sióstr, Emilia, jeździ po wiosce i aż za wioskę: ku swej ogromnej uciesze i, czasem, ku nieokreślonemu niepokojowi mieszkańców.
Tu się bardzo dużo dzieje, dużo ciekawego i ważnego. Opowiadać o tym w recenzji nie sposób, ale – przeczytać książkę, to już coś. Jak odjazd rowerem, jak stwarzanie świetnych historii. Jak powrót w góry do wioski w roku ’38, w której się nigdy tak naprawdę nie było. Ale – raz jeszcze, w nieskończoność – literatura może wszystko. Zwłaszcza ta bardzo ciekawa, niezwykła.
Zuzanna Kołupajło