Niemal 900 stron, a to dopiero pierwsza część trylogii. Chłopak z magicznym przedmiotem podróżujący w wiadomym celu. Nie ulega wątpliwości, że debiut pisarski Islingtona, Cień Utraconego Świata, zasługuje na miano stuprocentowego fantasy. Czy zasługuje też na zaangażowanie czytelnika?
Davian uczy się w szkole magii. Wydawać by się mogło, że nie może być lepiej, co nie? Są tylko dwa problemy. Ogół społeczeństwa magów bardzo go nie lubi, a on sam, mimo że jest jednym z nich, czarować nie umie za grosz. Za to ma inną specyficzną zdolność: potrafi zobaczyć, czy ktoś kłamie. Tylko że ta umiejętność na nic nie przyda się na zbliżających się próbach. A jeżeli ich nie przejdzie, poprawki nie będzie i czeka go okrutna kara.
Akcja rozpoczyna się dość standardowo, a typowych dla fantasy klisz jest jeszcze nieco więcej, jednak nie tylko nimi stoi ta pokaźnych rozmiarów powieść. Na znajomym gruncie wyrasta ciekawy świat, o bogatej, niespiesznie budowanej historii, obracający się wokół magów spętanych zasadami, których nie da się złamać oraz przepowiedniami, od których uciec nie sposób. Sama fabuła też potrafi być niezwykle przewrotna, pozornie prowadząc utartymi ścieżkami, ale także dodając sporo od siebie, dając nam coś bardzo znajomego, ale w nowych, ciekawych barwach.
Historia jest budowana powoli, aczkolwiek na przestrzeni całego tomiszcza trudno doszukać się nudnych przestojów i zapychaczy. Jest to zadziwiające, ale wprowadzając wielopoziomowe sekrety, oraz nadciągające zagrożenie, autor bez problemu potrafi kierować bohaterów na coraz to nowe ścieżki, zmuszać ich do szukania rozwiązań, dyskusji nad światem przedstawionym i zasadami w nim panującymi oraz ostatecznie do stawiania czoła kolejnym wyzwaniom. Fascynujące jest obserwowanie wypełniających się przepowiedni, a moment, gdy ostatni element układanki wsuwa się na swoje miejsce, wywołuje sporą dozę satysfakcji.
Bogactwo świata niesie ze sobą sporą gromadkę postaci w nim występujących. Wiele z nich niezwykle łatwo polubić, szczególnie zaś nasze główne trio. Davian, Wirr i Asha są sympatyczni, wykazują się empatią i łatwo się z nimi utożsamić. Z początku są też dość podobni, Wirr jest bardziej pewny siebie, a Davian ostrożniejszy, ale wraz z fabułą rozwijają się, szczególnie ten drugi, który zyskuje dodatkowy wymiar swojej osobowości, a trzeba zwrócić uwagę, że to przecież dopiero pierwszy tom. Istotnych osób poza naszą trójką jest tu jeszcze bardzo dużo. Czytelnik sam musi zadecydować, wraz z Davianem i spółką, komu zaufać, a autor potrafi wywrócić opinię na drugą stronę jedną nową rewelacją bądź dodatkową perspektywą.
Powieść, mimo dużej liczby dialogów, nie pomija opisów, które zgrabnie i klimatycznie wprowadzają w kolejne sceny. Jest tu kilka brutalnych fragmentów, jednak Islington nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku. Bardzo fajnie budowane jest napięcie, niektóre sceny potrafią wywołać dreszcz niczym dobry horror. Dziwi mnie jednak pewna powtarzalność podczas charakteryzowania nowo wprowadzanej postaci. W większości przypadków jest podawany jej wiek, często za pomocą sformułowań typu okolice trzydziestki bądź czterdziestki. Nie jest to nic strasznego, ale można być wręcz pewnym, że przy każdej nowej prezentacji dowiemy się w zaokrągleniu ile dany bohater ma lat na karku. Ot taka dziwna maniera autora.
Warto wspomnieć jeszcze o wydaniu książki. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdarzyło mi się, by kilka osób zainteresowało się moją lekturą na bazie samego jej wyglądu. Wyjątkowo atrakcyjna okładka przyciąga wzrok nie tylko kolorystyką, ale także kompozycją. Ilustracje wewnątrz pasują i są niezwykle pożywne dla wyobraźni, a wstążka służąca za zakładkę trzyma się bez problemu. Niezwykle przydatna jest także świetna mapka na odwrocie okładki, z której, jak nigdy, korzystałem wielokrotnie, by spojrzeć, gdzie tym razem rzuciło naszych protagonistów.
Dostrajanie się do świata przedstawionego, następnie rozstrzyganie wraz z bohaterami jego zagadek i obserwowanie, czy nasze przypuszczenia się sprawdzą, są podstawą powieści. Widać inspiracje Islingtona: fani Sandersona czy Rothfussa bez problemu znajdą tu coś dla siebie. Biorąc pod uwagę, że to dopiero debiut, naprawdę jest na co czekać. Cień utraconego świata zamyka wiele wątków, ale buduje także sporo takich, które będą kontynuowane w przyszłych, czekających na przetłumaczenie, tomach.
Jest to idealna propozycja nie tylko dla zapalonych miłośników fantastyki, ale też dla początkujących. Pierwsi odnajdą na znajomym gruncie kolejny utwór ze świetną historią, a niezaznajomieni z gatunkiem zostaną wprowadzeni w zupełni dla nich nowy, i to od razu bardzo interesujący świat.