Nie rozumiem i chyba nie zrozumiem zachwytów nad Ciałami subtelnymi. Z powieści, która miała potencjał stać się ciekawą i wartościową historią o radzeniu sobie z wielką traumą, wyszedł przekombinowany potworek, tak wypełniony cierpieniem, że aż groteskowy.
Główna bohaterka, którą poznajemy jako Holly, pewnego dnia dostaje wiadomość od mężczyzny z przeszłości. Ten prosty fakt staje się początkiem jej opowieści, w której przypomina sobie swoje życie, co ją spotkało i przez co przeszła.
Książka Jennifer Down jest bardzo nierówna. Początek jest intrygujący, ponieważ dostajemy historię kobiety, która ewidentnie chce utrzymać swoją prawdziwą tożsamość w tajemnicy, jednak krótka wiadomość od dawnego znajomego niejako zmuszą ją do przypomnienia sobie swojego życia i wszystkiego, co wycierpiała. A wycierpiała bardzo dużo. Down początkowo opisuje cierpienie i traumy Holly w bardzo wiarygodny, mocny (ale bez przesady) sposób. Główna bohaterka właściwie od urodzenia skazana była, wybaczcie za truizm, na porażkę, ponieważ nie miała szans dorastać w zdrowym, normalnie funkcjonującym środowisku. Będąc na marginesie społeczeństwa, nie miała możliwości na jakiekolwiek wybicie się, na szacunek i opiekę innych czy wydostanie się z systemu, do którego wpadła jako dziecko. I do momentu jej pójścia na studia jest naprawdę nieźle. To znaczy wszystko to, co spotyka tę młodą dziewczynę, choć straszne i momentami niewyobrażalne, faktycznie mogło się wydarzyć, a Down dobrze wyważa nastrój. Podczas studiów Holly postanawia dowiedzieć się nieco więcej o swojej historii i uzyskuje dostęp do swoich akt. Okazuje się to być tak trudnym dla niej przeżyciem, że popada na jakiś czas w katatonię.
I do tego momentu opowieści jest dobrze. Natomiast po tym incydencie zaczyna się narracyjna równia pochyła.
Jennifer Down przesadza, jeśli chodzi o nagromadzenie nieszczęść i tragicznych wypadków, jakie zaczynają przytrafiać się Holly. I to przesadza do tego stopnia, że to, co miało wywołać wzruszenie, smutek czy zdenerwowanie, wzbudza śmiech, bo jest tak niewiarygodne. To znaczy ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że są ludzie, którym się w życiu nie udaje, ale tyle niewiarygodnych nieszczęść pod rząd, staje się po prostu w którymś momencie śmieszne. Te fragmenty są przeplatane coraz dłuższymi opowieściami o tym, gdzie Holly bywa i kogo poznaje. Niestety większość z nich niewiele albo nic nie wnosi do narracji, główna bohaterka poznaje kogoś, by zaraz ta osoba zniknęła z jej życia i kart powieści, tylko po to, by mogła poznać kogoś innego.
Zakończenie też rozczarowuje. Ciała subtelne to niestety jedna z tych książek, w których punkt kulminacyjny, do którego dążymy przez ponad czterysta stron, jest króciutki i pozostawia niedosyt. To znaczy, przez dość długi tekst budowane jest pewne napięcie i oczekiwanie tylko po to, by wszystko stało się jasne na przestrzeni zaledwie kilku stron. Siłą rzeczy więc ono również nie jest wiarygodne.
Jak pisałam wyżej, Ciała subtelne mogły być bardzo dobrą książką. Choć Down miała pomysł, który znamy już z innych książek, do pewnego momentu szło jej naprawdę nieźle, bo w bardzo dobry sposób prowadziła główną bohaterkę. Holly, nienauczona miłości i pewności siebie, sabotowała własne życie nawet wówczas, gdy miała realną szansę na jego poprawę, bo była po prostu przyzwyczajona do tego, że jest źle. Jednak w pewnym momencie pisarka „popłynęła” za mocno, całość stała się mało wiarygodna i przeładowana nudnymi fragmentami, o których zapomina się, jak tylko się kończą.