Jeszcze w ubiegłym stuleciu wyszukana rozrywka zarezerwowana była dla elit. Prosty chłop początku XX wieku spędzał swój wolny czas siadając w polu i poddając się refleksji. Odmawiał modlitwy, kontemplował naturę, rozmyślał o życiu i o tym, co nieuniknione. O śmierci. Dziś nikt już tego nie robi. W każdym wiejskim domu brzęczy telewizor, a w wielu szybkość łącza internetowego dorównuje temu w wielkich miastach.
Całe życie to książka o tym, a zarówno o czymś zupełnie innym. Nie da się jej ani streścić, ani rzetelnie zrecenzować. Jest trudna. Szorstka jak pumeks, niepokojąca, bolesna niczym drzazga pod paznokciem. Realizm migawkowy – gatunek Roberta Seethaler’a to literacka animacja poklatkowa, chwilowo nas otumania, a po zakończeniu czujemy jakiś stan napięcia, niedopowiedzenia. Dyskomfort.
Wydawnictwo Otwarte przedpremierowo sprezentowało egzemplarze Całego życia kilkunastu, może kilkudziesięciu recenzentom literackim. W efekcie tego, w sieci krąży ponad tuzin mniej lub bardziej udanych recenzji tej wyjątkowej powieści. Niektóre z nich, w analityczny sposób dokonują rysu psychologicznego głównego bohatera. Inne zwracają uwagę na jego relację z przyrodą, a jeszcze inne są zwykłymi streszczeniami, które odbierają przyjemność samodzielnego przeczytania książki. Bo po co czytać, skoro wszystko już wiadomo?
Tutaj recenzji nie będzie. Zachęcam do zmierzenia się z wybitną lekturą. Wyjścia z własnej strefy komfortu.
PS. Książka bez problemu mogłaby się znaleźć w kanonie lektur szkolnych. Gdzieś między Żeromskim a Camus. Może zamiast Naszej Szkapy, Szkiców węglem lub innej przykurzonej, pozytywistycznej nowelki? Przecież tak mało znamy dobrej literatury austriackiej.