W oparach opium, błąkając się między Wschodem a Zachodem w poszukiwaniu Orientu powstaje powieść hybryda, której na raz przełknąć się nie da, a dawkowanie jej w małych porcjach też nie do końca pomaga. Busola Mathiasa Énarda okrzyknięta została arcydziełem, zdobyła Nagrodę Goncourtów, nominację do Nagrody Bookera i pośród tych wszystkich ochów i achów, chyba tylko ja pozostałam niewzruszona, a raczej bardzo mocno zawiedziona. Zawiedziona literaturą, która mogła być wybitną i na taką się zapowiadała, a jednak po przeczytaniu całości po prostu odetchnęłam z ulgą. To była ulga dotrwania do końca. Wypuszczenie powietrza ze sztucznej wydmuszki. Bo Busola to taka wydmuszka, nadmuchana inteligenckimi dywagacjami, językiem skonstruowanym na modłę Thomasa Bernharda i francuskich surrealistów. Tylko że do pięt im nie dorasta.
Wszystko dzieje się w ciągu jednej nocy i ma charakter retrospekcji. Muzykolog Franz Ritter przenosi się w gąszcz swoich wspomnień, myśli, a czytelnik przebija się przez strumień jego świadomości. W natłoku słów znaleźć można namiastkę fabuły – wątek niespełnionej miłości, opisy podróży do Stambułu, Teheranu czy Damaszku, spotkania i błąkanie się po wiedeńskich ulicach. Całość sprowadza się jednak do poszukiwania Orientu – pragnienia tak silnego, jak pragnienie cielesne, będącego snem, bez którego Marcel Proust nie napisałby W poszukiwaniu straconego czasu. Wątki Al-Kaidy mieszają się z twierdzeniem, że Beethoven to jedyny niemiecki prorok i potrzebą oddania moczu przez narratora, ponieważ wypił za dużo herbaty. Każda strona to nawiązanie lub opowieść o Wielkich i Wybitnych. Ludziach kultury i sztuki. Kafka, Trakl, Benn, Wagner, rodzina Mannów, Rimbaud, Proust, Schumann i wielu, wielu innych, zakorzenionych w umyśle bohatera tak bardzo, że musi o nich co chwilę wspominać. Niektóre z historii są opowiedziane ciekawie, inne banalnie, jakby wyciągnięto pojedyncze zdania i anegdoty z czasopism popularno-naukowych lub podręcznika o literaturze.
Busola to na pewno nie powieść, raczej zlepek dywagacji na temat szeroko pojętej kultury. Enard pogubił się chyba w swoim pragnieniu napisania czegoś wybitnego, dlatego do jednej książki wrzucił wszystko, co siedziało mu w głowie, zamieszał jedną łyżką i zamiast nowatorskiej i wirtuozyjnej powieści wyszły jałowe przemyślenia odurzonego opium inteligenta.