Czy ja już wspominałam, że jestem psychofanką Daimona Freya? Tak? A to przypomnę jeszcze raz – jestem absolutną, totalną kwintesencją psychofanki bohatera literackiego. Daimon to jest taki facet, o którym czyta się na miękkich kolanach, a każdą z kobiet, które wykazują choćby minimalne zainteresowanie jego osobą, chce się zamordować z zazdrości. I oczywiście jako dorosła, dojrzała osoba zdaję sobie sprawę z tego, że zarówno galaretowate kości przy każdym wspomnieniu głównego bohatera, jak i niecne zamiary względem postaci kobiecych, które istnieją jedynie na papierze, mogą się wydać osobom postronnym dość dziwne. Ale powiadam wam – zanim zaczniecie oceniać, sięgnijcie po książki Mai Lidii Kossakowskiej i dopiero później rzucajcie kamieniem. Choć wydaje mi się, że jak już zaczniecie zaznajamiać się z pisarstwem tej pani, jedyne czym będziecie rzucać, to kolejne złotówki na ladę w księgarni, żeby zdobyć i przeczytać jak najwięcej jej książek.
Drugi tom Bram Światłości nie odstaje absolutnie niczym od pierwszego. Dzieje się dużo i szybko, jest też specyficzny dla tej historii humor. Kossakowska rozpoczyna dokładnie w tym momencie, w którym zakończyła pierwszą część, to znaczy od momentu śmiertelnie wyglądającego upadku Daimona i Piołuna. Nie będę tu zdradzać jakichkolwiek sekretów fabuły, jednak mogę zapewnić, że (podobnie jak w innych tomach cyklu) nic nie jest oczywiste, a plot twisty przyprawiają o zawrót głowy. Pisarka po raz kolejny udowodniła, że jest mistrzynią opisywania kolejnych krain, do których trafiają bohaterowie jej książek, a mitologia, jaka towarzyszy tym opisom, to majstersztyk. Niezależnie od tego, czy wierzenia kolejnych ludów, o których można przeczytać bazują na religiach istniejących, czy zostały w całości wymyślone przez Kossakowską, każda z nich opisana jest w arcyciekawy sposób. Szczególnie widać to przy okazji właśnie tego tomu, bo zdecydowana większość przedstawionej w niej historii ma miejsce w tajemniczej krainie Marutów. Ich zwyczaje i obyczaje, bogowie, flora i fauna tego miejsca są spisane w unikatowy, wciągający i bardzo intrygujący sposób. Tę książkę chce się po prostu czytać więcej i więcej!
Od razu spieszę też uspokoić i wyjaśnić, że Królestwo Lucyfera, jak i sam Lampka też mają swoje miejsce w tej książce, bo jej autorka (jak zwykle zresztą) doskonale odmierza proporcje i w drugiej części Bram Światłości jest i trochę o Świetlistych i nieco o mieszkańcach Głębi. Paskudne potwory też są…
I jedyne, co wzbudza smutek, to fakt, że powieść czyta się bardzo szybko, a więc czytelnik zmuszony jest na jakiś czas rozstać się z bohaterami. A to wywołuje autentyczne przygnębienie. A poza tym Maja Lidia Kossakowska zrobiła coś, czego się wiernym czytelnikom nie robi – nie zostawia się takich cliffhangerów! Zakończenie tego tomu to jest mordęga dla wiernych wyznawców Daimona, ale i idealny twist, który z jednej strony bardzo dobrze podsumowuje to, co się w tej historii działo do tej pory, ale i daje nadzieję, że to jeszcze nie koniec. I tego się trzymajmy.