Powszechnie znany jest fakt, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. I że nie ma rodzin idealnych, no może oprócz tych nierealnych, stworzonych pod kątem seriali. Literatura od zawsze przekomarza się z tą kreowaną na potrzeby otoczenia idealnością, obnażając jej najgorsze odbicia, prowadzące często do upadku całych rodów, np. tak majestatycznego jak ten Buddenbrooków. A współcześnie? Już samo wyobrażenie równo przystrzyżonych, najlepiej amerykańskich trawników, rząd takich samych domków, w których znajdują się takie same meble z Ikei, a na obiad odgrzewa się te same syntetyczne potrawy wyciągnięte prosto z działu mrożonek, przyprawia o niepokój, że ta sielanka i porządek są tylko scenografią dla odbywających się za zamkniętymi drzwiami dramatów.
Mimo że mało który pisarz chce być czyimś odpowiednikiem, a jego twórczość odpowiedzią na coś, to w przypadku Petera Buwalda i jego powieści „Bonita Avenue” trudno uniknąć porównania do Jonathana Franzena. Ogłosili to już zresztą wszyscy krytycy, więc nie ma wyjścia – podobna tematyka, język, styl, rozwój akcji i osobowości bohaterów oraz oczywiście ilość stron. Ale Buwalda to pisarz wyjątkowy. W swoim debiucie łączy sagę rodzinną z mrocznym thrillerem i buszuje w głowach swoich bohaterów, odsłaniając ich przeróżne oblicza. „Bonita Avenue” to bowiem najczarniejszy scenariusz tego, co może stać się z człowiekiem. Niby dzieło przypadku, a jednak wszystko wskazuje na rodzinną psychozę, która siekierą wbija się w uporządkowane życie wśród równych trawników, bankietów i bulgoczącego w krtani szampana. Buwalda rozbija osobowości swoich bohaterów na kawałki, których nie można już pozbierać i ułożyć z powrotem w jedną całość, jedynie można je jeszcze bardziej zmiażdżyć, a później wyrzucić do śmietnika.
Nakreślenie postaci zaczyna się bardzo delikatnie – autor kreuje pozornie idealną rodzinę Sigeriusów – piękne i inteligentne córki, dbająca o dom matka i Siem – czuły i kochający mąż i ojciec, wybitny matematyk i uznany profesor, aspirujący do roli polityka. Otaczają ich pieniądze, szacunek i uznanie, maskują jednak tym samym zarówno tajemniczą przeszłość, jak i potworną przyszłość. Zaskakująca jest świadomość bohaterów, którzy wiedzą, że ich patchworkowo-dysfunkcyjna rodzina zmierza do upadku, że oni sami są na skraju eksplozji takiej samej, jaka dokonała się w magazynie sztucznych ogni.
Na pewno nie jest to łatwa lektura i nie dla ludzi o słabych nerwach, ale może warto spróbować rozwiązać to równanie składające się z dziwnych zbiegów okoliczności i prawdopodobieństwa nieprawdopodobieństwa. Trzeba tylko uważać, aby nie uruchomić kolejnej lawiny nieszczęść, która mogłaby zniszczyć następną rodzinę.