Nie tak znowu dawno temu w sieci rozpętała się wielka dyskusja dotycząca tego, jak – i czy w ogóle – powinno się oceniać klasykę. No bo jak to tak, osoby, które teoretycznie do pięt nie dorastają geniuszom literatury, teraz będą wymądrzać się na temat wielkiej literatury? Gimnazjalista lub licealista przeciwko tytanom słowa? Sam zawsze staram się do recenzji wybierać te książki klasyków, które albo już czytałem, albo też gustuję w innych pozycjach danego autora. Ot, taki mały wybieg, żeby z jednej strony przekonać innych do sięgnięcia po uznane dzieło, a z drugiej nie komplementować czegoś, co tak naprawdę mi się nie spodobało.
Co do „Biesów” nie miałem żadnych wątpliwości: będzie co chwalić. Traktująca o zawiązaniu pewnego spisku w niewielkiej rosyjskiej mieścinie, historia Nikołaja Stawrogina, Stiepana Trofimowicza czy jego syna Piotra jest brawurowym popisem pisarskim. Dziełem, którego ząb czasu nie nadgryzł ani trochę.
„Biesy” powstały w czasach, gdy do triumfu bolszewików wciąż było daleko. Mimo to już wtedy dało się wyczuć klimat nadchodzących zmian, a Dostojewski w grupce ekstremistów, których nikt nie traktował poważnie, potrafił dostrzec rzeczywiste zagrożenie. Jednak powieść wielkiego Rosjanina nie jest manifestem antykomunistycznym, bowiem krytyce poddani są tu praktycznie wszyscy, od pospólstwa po elity. Dostojewski nie pastwi się bowiem nad samymi ideami, ale nad ludźmi, którzy potrafią nawet najbardziej szlachetne pomysły wykoślawić i wykorzystać jako narzędzie terroru. Autor w swojej powieście wyciąga wszystko to, co w człowieku małe i zasługujące na pogardę. W „Biesach” każdy zdaje się splamiony drobniejszymi lub poważniejszymi grzeszkami, od naiwności po zakłamanie. Książkowi protagoniści – zwłaszcza przedstawiciele inteligencji i arystokracji – zdają się żyć w świecie fikcji, szlachetne idee traktując albo jako sposób utrzymania władzy, albo ciekawostkę mającą odegnać nudę. W takim świecie wystarczy jedna dobrze zorganizowana i dostatecznie cyniczna osoba, by puścić wszystko z dymem.
By jeszcze lepiej pokazać czyhającą na Rosjan groźbę, Dostojewski zamiast o wielkich spiskach i przewrotach, wolał pisać o malutkich knowaniach czynionych w niewielkim gronie lokalnych figur. To właśnie z perspektywy niewielkiej mieściny przyjdzie czytelnikowi zobaczyć narodziny zła – zabieg to doskonale znane i często później powtarzany zarówno w wielkich literackich, jak i filmowych dziełach. Jednak mimo skupienia się na prowincji, autor nie miał wątpliwości, iż zaraza tocząca rosyjską duszę rozprzestrzeniała się równo po całym kraju. Zaraza, warto dodać, której nigdy w pełni nie udało się wyplenić, a jej objawy są doskonale widoczne i w czasach współczesnych.
Jeśli wciąż nie czujecie się przekonani, ujmę to jeszcze krócej: „Biesy” to po prostu powieść ponadczasowa, którą nie tylko świetnie się czyta, ale przede wszystkim jej lektura daje solidnie do myślenia. Brzmi banalnie? Tak to już jest, gdy wielkie słowa przez lata były nadużywane i kierowane pod adresem książek, które na nie nie zasługiwały. I właśnie dlatego warto sięgać po klasykę: by pewne słowa znów zyskały właściwe znaczenie.
Michał Smyk