Miałam niebywały problem z napisaniem tej recenzji. Jako fanka fantastyki rozpoczęłam książkę z wielkimi nadziejami i zakończyłam z równie wielkim rozczarowaniem.
Główna bohaterka, Arleta, straciła w pożarze rodziców i siostrę oraz całe dotychczasowe życie, przed domem dziecka uratowała ją francuska projektantka mody, która zaoferowała jej nowe życie w podparyskiej rezydencji. Nastolatka jest ostatnią żyjącą Hybrydą Lodu, co oznacza władzę nad potężną pierwotną mocą. Dowiaduje się o tym w dniu osiemnastych urodzin, niedługo po tym, jak tajemniczy nieznajomy zwraca się do niej jej prawdziwym imieniem, którego nie słyszała od czterech lat.
Po zapoznaniu się z notką na okładce książki byłam zachwycona, znalazłam coś innego, coś odchodzącego od znanego wszystkim czytelnikom fantasy schematu. Niestety, potencjał, jaki nosił w sobie pomysł autorki, został zmarnowany. Bardzo ciekawy pomysł na wykreowanie głównej bohaterki oraz historię pochodzenia jej daru dawał duże nadzieje na wyśmienitą lekturę, jednak nieścisłości, jakie zauważyłam, czynią postać niewiarygodną. Może się ktoś ze mną nie zgodzić, ale damie, za którą uważa się Arleta, nie przystoi używać kolokwialnego języka. Rzadko spotykałam się też z zestawieniem, jakiego użyła autorka w świecie Białego wróbla, mianowicie w połączeniu osób posługujących się magią żywiołów i elementów religii chrześcijańskiej. To wielka zaleta książki, niestety jedna z niewielu.
Pomimo, że moja przygoda z Białym wróblem nie dała mi oczekiwanej satysfakcji, prawdopodobnie sięgnę po kolejny tytuł Gabrieli Kusz... z ciekawości, czy kolejne jej pomysły będą lepiej wykorzystane.