Białoruś dla początkujących. Igor Sokołowski. Wydawnictwo MG 2014
Sokołowskiego pociąga wiwisekcja na homo sovieticus. Jako młody chłopak był zafascynowany opowieściami o czasach komunizmu i nastawiał ucha na wszelkie wieści zza wschodniej granicy. Gdy trochę podrósł, sam zaczął się za nią wyprawiać i przywozić opowieści, z których narodziły się te reportaże. „Białoruś dla początkujących” to próba zgłębienia duszy narodu, o którym ciągle wiemy bardzo niewiele.
Na kraj Łukaszenki spoglądamy oczami zapaleńca, a nie starego wyjadacza. Igor Sokołowski to młody, ale kompetentny autor, który dzieli się z czytelnikami swymi doświadczeniami z podróży oraz wiedzą zdobytą podczas studiów nad tożsamością i historią Białorusi. Dociekliwość –jakże ważna u reportera cecha– pcha go w rejony, o których milczą przewodniki, a pasja, która prowadzi jego pióro, czyni lekturę naprawdę zajmującą.
Zastrzeżenia? Chociaż autor deklaruje, że nie znosi muzealnej nudy, to serwuje nam kilka opisów które brzmią, jakby były wyjęte z prospektu dla turystów. To chyba najsłabsze momenty książki, którą czyta się jednak z dużym zainteresowaniem i przyjemnością. Wydaje się, że w chwilach, gdy Sokołowskiego coś intryguje i wciąga, budzi się w nim reporter o żywiołowym temperamencie, natomiast, gdy pisze o zabytkach i kreśli krótkie historie odwiedzanych miast, to wpada w nieco rutyniarski ton polonistki.
Książka kończy się opisem wydarzeń z 2010 roku, kiedy ludzie związani z opozycją próbowali zademonstrować sprzeciw wobec fałszowaniu wyników wyborów prezydenckich. Autor przygląda się protestom z bliska, a o otaczającym go tłumie pisze „my”, nigdy „oni”. Czuć, że jest emocjonalnie zaangażowany w to, co się dzieje, że sprawa jest bliska jego sercu. Wzburzenie i podniecenie, które odczuwa, są wynikiem młodego wieku (miał wtedy 21 lat), ale i rodzącego się przywiązania do miejsca, które rozbudziło w nim taką pasję. Szkoda tylko, że wątek społecznego oporu wobec władzy nie jest kontynuowany, wzbogacony spostrzeżeniami z lat późniejszych – przyjrzenie się konsekwencjom tych ruchów wniosłoby wiele do tej relacji i stworzyłoby pole do głębszych refleksji, a może i snucia prognoz dotyczących przyszłości Białorusi.
Jestem przekonana, że Igor Sokołowski jeszcze nieraz o sobie przypomni. Jeśli nadal będzie jeździł za wschodnią granicę i przyglądał się tętniącemu tam życiu z taką żarliwością, na pewno uraczy nas niejedną opowieścią o Białorusi. I nie będzie to już wersja dla początkujących.
Kalina Lubicz-Stabińska