Czy istnieje jakakolwiek granica dla ludzkiej wyobraźni? Pewnie nie, nie zmienia to jednak faktu, iż z niepokojem spoglądam w przyszłość fantastyki jako gatunku literackiego. Kiedyś dojdziemy bowiem do punktu, gdy naprawdę ciężko będzie zaskoczyć i zaciekawić czytelnika. Wtedy właśnie dojdzie do niezwykłego wyścigu na absurdalne pomysły, gdzie twórcy nieustannie będą zmuszania do balansowania na granicy kiczu. To będzie też czas, w którym na pierwszy plan wysuną się pisarze doskonale władający słowem, tzw. „rzemieślnicy”, jako jedyni potrafiący nadać swoim ekstrawaganckim fabułom odpowiednią, znośną formę.
A teraz przypatrzmy się światowi wykreowanemu przez Tomasza Kołodziejczaka, autora cyklu „Ostatnia Rzeczpospolita”: mamy tu więc króla Polski i hetmana wielkiego koronnego, którzy są potężnymi elfimi wojownikami; złych władców ciemności i ich sługi, wrażliwe m. in. na dźwięk pieśni patriotycznych; kolonizatorów budujących na Marsie magiczne runy, mające uchronić czerwoną planetę przed najazdem wspomnianych przed chwilą potworów; Polskę czasów wojny, gdzie żywność rozdawana jest na kartki, a Warszawę zamieniono w najbezpieczniejszą twierdzę na Ziemi, zaś za filar owej twierdzy uchodzi olbrzymi pomnik Józefa Piłsudskiego.
Na pierwszy rzut oka: mokry sen nastolatka, który obejrzał o jedno anime za dużo i teraz przerabia japońszczyznę na język polski. Tymczasem Kołodziejczak zebrał te wszystkie elementy do kupy i dzięki własnej pisarskiej sprawności dostarczył nam bardzo dobrą rozrywkową fantasy. Pierwszy tom „Białej reduty” idealnie nadaje się jako przerywnik między lekturą bardziej ciężkostrawnych powieści. Autor nie próbuje sprzedać nam pseudo-filozoficznych prawd o człowieku i jego naturze (i tylko raz wyłamuje się z tej postawy, z opłakanym zresztą skutkiem), ani udawać, że jego celem jest coś innego niż zapewnienie czytelnikowi tych kilkunastu godzin przyzwoitej zabawy. Dlatego ten gatunkowy miszmasz – od Urban fantasy, post-apo, magicznych fajerwerków rodem z „Ruchu generała”, po wędrówki po Marsie – wciąga i potrafi wywołać zaciekawienie. Jednocześnie osoby, które nie lubią marnować czasu na pozycje „lekkie i przyjemne, gdzie dzieje się dużo, acz niekoniecznie mądrze”, mogą sobie odpuścić dzieło Kołodziejczaka. Choć cykl „Ostatnia Rzeczpospolita” stanowi dość istotny punkt na mapie współczesnej polskiej fantastyki, to nadal będę się upierać, iż jej walory są wyłącznie natury rozrywkowej.
I nie, absolutnie nie jest to wada.
Jeśli ktoś z was nie czytał „Czerwonej mgły” i „Czarnego horyzontu” – wcześniejszych książek z cyklu – niech się nie przejmuje, ich znajomość nie jest potrzebna do czerpania przyjemności z „Białej reduty”. I cóż jeszcze mogę dodać? Jest to bez wątpienia książka dla tych, którzy nie zgadzają się z twierdzeniem, iż „Krul” jest jeden, a zamiast pana w muszce na tronie woleliby już zobaczyć elfa.
I ich właśnie serdecznie pozdrawiam.
Michał Smyk