Wegetarianka Han Kang była książką, o której szeroko dyskutowano. U niektórych wzbudziła zachwyt, podczas gdy inni po jej przeczytaniu nie kryli rozczarowania i zastanawiali się, co z nimi jest nie tak, skoro książka niby ma zachwycać, a jednak nie zachwyca. Wstyd się wtedy przyznać, że należy się do mniejszości.
Wegetariance nie można odmówić jednego, obojętne po której stronie barykady się znajdujemy, to jest to książka, która zapada w pamięć, o której myśli się jeszcze długo po przeczytaniu, obojętne pod wpływem jakich emocji. Fabuła nie zmyka z głowy ot tak i po latach wciąż się o niej pamięta.
Między innymi o pamięci jest najnowsza, bardzo osobista książka koreańskiej pisarki pt. Biała elegia, której pierwszą i drugą część Han Kang napisała podczas kilkumiesięcznego pobytu w Warszawie, białej, jak jej książka. To tutaj, w mieście okaleczonym na zawsze, ponurym, zimnym, spowitym mgłą i przysypanym śniegiem, autorka zaczyna odczuwać obecność starszej siostry, która zmarła zaledwie dwie godziny po przyjściu na świat.
Pytania stawiane przez autorkę krążą wokół życia i śmierci, przeżywania żałoby i radzenia sobie z nią. Czy można żyć za kogoś? Jak żyć w cieniu ducha zmarłej osoby, której śmierć przyczyniła się do wydania nowego życia na świat.
Biała elegia to napisana jak hybryda opowieść o rodzinie, składająca się z refleksji, skojarzeń, fikcji i wspomnień. Jej intymność sprawia, że czytelnik czuje się jak gość postawiony w niezręcznej sytuacji, naruszający czyjąś prywatność, do której nie powinien zostać dopuszczony.
Malutka, oszczędna w środkach książka do przeczytania na raz lub dawkowania sobie jej poetycko napisanych fragmentów dzień po dniu. Lektura Białej elegii to powolne napełnianie się bielą w każdej postaci – białych magnolii, szronu, mleka, mgły, ryżu czy morskich fal, i balansowanie na płynnej granicy życia i śmierci, którą ciężko zauważyć, a tak łatwo przekroczyć, ponieważ zarówno życie jak i śmierć mają ten sam nieskazitelny i chłodny kolor. Biały.