Allison znika z życia swojej matki nagle i nieodwołalnie. Maggie traci niemal jednocześnie i męża, i córkę. Rozumie jednak powód, dla którego Allison odwróciła się od niej i nie podejmuje próby naprawienia tego. A nie jest to łatwe, Bóg jej świadkiem. Kiedy więc policja informuje ją o tym, że córka zginęła w katastrofie lotniczej i prosi o jej aktualne zdjęcie dla mediów, Maggie musi przyznać, że nie ma pojęcia jak Allison obecnie wygląda. Nie odnaleziono co prawda jej ciała, ale pilot roztrzaskanego o Góry Skaliste jednosilnikowego samolotu, zmarł. Dla Maggie sprawa jest jednak jednoznaczna – dopóki ciało nie zostanie odnalezione, nie uzna córki za zmarłą...
Zapewne coś na kształt instynktu macierzyńskiego nie pozwalał Maggie stracić nadziei na to, że jej córka odnajdzie się żywa. I ma rację w stu procentach. Trzydziestojednoletnia Allison Carpenter przeżyła. Lecz zamiast czekać na przybycie pomocy, jak najszybciej ucieka z miejsca wypadku. I robi to w zdumiewająco chłodny, analityczny sposób. Przed kim w tak desperacki sposób ucieka? Jakie zagrożenie jest niczym wobec niebezpieczeństw wynikających z samotnej wędrówki po górach, bez odpowiednich ubrań, ekwipunku, z odniesionymi ranami? Jedno jest pewne, strach przed tym człowiekiem nie zatrzyma jej przed niczym.
Bezwład rozdzielony jest na dwa głosy, matki i córki. Akcja jest tylko tłem do rozprawienia się z przeszłością, ze wszystkimi błędami, jakie popełniły w swojej relacji. Trzeba przyznać, że autorka bardzo sprawnie połączyła wszystkie wątki i logicznie przeprowadziła swoje bohaterki przez całość historii.
To pierwszy thriller Jessicy Barry, ale z nadzieją można spoglądać na jej (oby) kolejne dokonania na tym polu.