Buck Carter za nic ma innych ludzi. Uciekając przed stróżami prawa, ten bezwzględny bandyta nie zawaha się nawet wystawić na zagrożenie swojej własnej rodziny. Po latach w Carterze budzą się jednak wyrzuty sumienia. Szukając odkupienia mężczyzna przekona się, że czynione przez siebie zło zrodziło inne , a za grzechy ojca przyjdzie płacić przede wszystkim jego synowi.
„Bez przebaczenia” to – przynajmniej moim skromnym zdaniem - jeden z trzech najlepszych filmów w historii kina. Dzieło absolutnie rewelacyjne, wypełnione scenami które chce oglądać się po wielekroć i o którym można prowadzić długie, niekończące się dyskusje z innymi fanami. Komiks Yvesa H. i Hermanna Huppena – ten pierwszy odpowiada za scenariusz, drugi za rysunki - z legendarnym filmem Eastwooda współdzieli tytuł i przynależność do gatunku antywesternu. Antywestern – wbrew swojej nazwie – nie stanowi prostackiego zaprzeczenia tych wszystkich elementów, które składają się na klasyczny, filmowy obraz Dzikiego Zachodu rodem z „Rio Bravo”. Chodzi raczej o ukazanie pewnych elementów w nieco innym świetle, polemikę z mitem dzielnych szeryfów walczących z bezwzględnymi bandytami, lecz bez nachalnego wypierania się spuścizny jaką pozostawili po sobie chociażby Sergio Leone czy John Ford.
Antywestern ma być brutalny i niejednoznaczny moralnie. Trzeba przyznać, że w tym względzie scenarzysta, Yves H., dobrze wykonał swoją pracę. Jak u Eastwooda, tak i tutaj nie sposób stwierdzić, kto w tej opowieści jest dobry, a kto zły. Wykreowany przez autorów świat jest miejscem, w którym im mniej ktoś ma na sumieniu, tym większe prawdopodobieństwo, iż w końcu zarobi kulkę w głowę. I choć klimat oceniam jako pierwszorzędny, to problem tkwi w tym, że sama historia przedstawiona w „Bez przebaczenia” jest zbyt prosta i banalna. Niestety, ale podobne opowieści jak ta zaprezentowana przez Yvesa zostały przerobione przez innych twórców po wielokroć, przez co ta konkretna fabuła ani nie szokuje, ani w ogóle nie wywołuje żadnych mocniejszych emocji. Po odłożeniu komiksu na półkę jedyne co czułem to obojętność.
Jeśli chodzi o rysunki to weterani mniej więcej wiedzą, czego po Huppenie można się spodziewać. Dlatego też ze spokojem mogę napisać, że graficzna strona „Bez przebaczenia” nie zawodzi i to właśnie głównie przez wzgląd na nią można rozważyć zakup albumu. Nie zmienia to jednak faktu, iż nadal jest to przede wszystkim rzecz dla prawdziwych fanów, którzy żadnemu wydanemu w Polsce komiksowi nie przepuszczą. No, może jeszcze skuszą się osoby zbzikowane na punkcie westernu. Reszta może sobie „Bez przebaczenia” ze spokojem odpuścić.
Michał Smyk