Nie umiem napisać niczego o tej książce. A chcę napisać wszystko! Już dawno nic mną aż tak nie poruszyło i to zarówno zachwycając, jak i przerażając.
Elif Shafak garściami sięga do tabu, rozrzuca między kartkami tak trudne i zróżnicowane tematy, że naprawdę nie mam pojęcia, jak była w stanie stworzyć z tych arcyważnych odłamków całość. Ale w końcu kalejdoskop też układa w całość okruchy i efektem jest fascynujący obraz. Tak, Bękart ze Stambułu to kalejdoskop emocji, uwarunkowań, historii, pamięci, dyskryminacji, tożsamości, cierpienia, miłości, człowieczeństwa... Tak, mogłabym jeszcze wymieniać.
Wyraziste bohaterki, bo to książka o przepięknych kobietach, nie są przedstawiane w opozycji do mężczyzn, którzy są sportretowani co prawda oszczędniej, ale nie oznacza to, że są mniej istotni w tej opowieści. To powieść pisana przez kobietę, dlatego to przedstawicielkom swojej płci oddaje w nim głos, ale jest to głos głęboko ludzki, wyrażający pragnienia i obawy, które są uniwersalne. O ile jednak dobitniej brzmią z ust tureckich i ormiańskich kobiet, dla których wyłamanie się, bądź chęć trwania w kulturowych ramach, pociągają o wiele większe konsekwencje, niż dla przeciętnej Europejki.
Shafak z odwagą porusza historyczne tabu eksterminacji Ormian, za co dostaje we własnym kraju proces. A przecież stwierdza tylko historyczny fakt i pokazuje go z każdej strony, pochylając się z wielką czułością nad cierpieniem, a jednocześnie odsłaniając cały wachlarz konsekwencji "życia zagładą" i kwestię odpowiedzialności potomnych za decyzje polityczne sprzed wieku. Aysa – tytułowa bohaterka powieści – mieści (a czasem i nie mieści) w sobie przeplatankę losów, które zatrzymują czytelnika. Przyjazd jej amerykańsko-ormiańskiej kuzynki Armanusz otwiera obu dziewczynom oczy na to, że nic nie jest białe albo czarne, nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że jest. Nie ma prostych odpowiedzi, ale nie może to powstrzymywać nas przed pytaniem. Nawet jeśli odpowiedzi i dobrych rozwiązań nie ma, w imię człowieczeństwa musimy pytać.
Bękart ze Stambułu jest też, a może przede wszystkim, o miłości. O tym, co czyni nas ludźmi, nawet gdy wokół jest nieludzko. O odwadze i o byciu sobą, również jeśli nie wiemy, kim jesteśmy. Bohaterów się czuje, biegamy z nimi po stambulskich uliczkach i po arizońskich marketach i zanurzamy się w zapachach i smakach potraw, od których książka aż kipi.
Śmiałam się i płakałam, nie mogąc oderwać się od lektury. Czy ukochany deser – aşure, w którym jest wszystko, może być rozwiązaniem moralnych dylematów? Czy może pomóc w przyjęciu odpowiedzialności za niewybaczalne? Czy odważysz się skosztować tej mieszanki?