Inga Vesper, specjalizująca się w dziennikarstwie naukowym, a zajmująca się w szczególności polityką UE i zmianami klimatycznymi, napisała książkę. Jej literacki debiut jest jednak połączeniem powieści obyczajowej i kryminału.
Bardzo długie popołudnie to historia o zbrodni. W sierpniu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego roku Joyce Haney nagle znika. Mieszkająca na bogatych amerykańskich przedmieściach, w idealnym domu, wiodąca idealne życie, nagle zapada się pod ziemię. Jedyne, co po sobie zostawia, to duża plama krwi w kuchni. Rozpoczyna się dochodzenie, które prowadzi detektyw Mick Blanke. Nieoczekiwanie, osobą, która staje się niezwykle pomocna podczas śledztwa, zostaje młoda, czarnoskóra pomoc domowa – Ruby.
Książka Vesper to, przede wszystkim, dobrze napisana powieść obyczajowa. Autorce udało się oddać klimat końcówki lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku – idealnych osiedli, na których trawa w ogródku rosła tylko do konkretnej wysokości, a o osiemnastej mężowie wracali do domów, do swoich pięknych żon, które podawały im kolację na czas. Lśniące domy i perfekcyjne gospodynie stanowiły piękną fasadę, która jednak, przy bliższej inspekcji, posiadała wiele pęknięć. Vesper dobrze odmalowała to, jak faktycznie wyglądało życie niektórych z tych kobiet – egzystencja według utartego schematu, nierealne oczekiwania czy standardy, którym miały sprostać i tłumione emocje. Mówimy tu oczywiście o kobietach zamożnych i uprzywilejowanych. Na szczęście autorka o tych bohaterkach, które były gorzej sytuowane nie zapomina, przedstawiając ich losy poprzez życie Ruby – dziewczyny pracującej jako pomoc domowa u bogatych, białych pań. Vesper nie cofa się przed opisaniem tego, jak takie osoby były traktowane – nie tylko przez swoich pracodawców, ale i państwo. Rasizm, dyskryminacja i rosnące niezadowolenie bardzo licznej grupy społecznej również zostały odmalowane w Bardzo długim popołudniu.
Sama zagadka kryminalna jest dość intrygująca. Głównie dlatego, że narracja prowadzona jest dwutorowo – rozdziały opisujące kolejno ostatnie godziny z życia Joyce, zanim zniknęła, przeplatają się z opowieścią o tym, co się działo, gdy rozpoczęto śledztwo, by ją znaleźć. Dzięki temu czytelnik przybliża się do znalezienia odpowiedzi na najważniejsze pytania powieści (zniknięcia Joyce i chwili, gdy zagadka zostaje rozwiązana) niejako z dwóch stron jednocześnie, co stanowi zabawę samą w sobie.
Jedyne, do czego można się przyczepić, to kreacja bohaterów. Jeżeli Vesper chciała, by każda z postaci była ucieleśnieniem konkretnego modelu zachowania, charakteru, przekonań, to wyszło jej to idealnie. Jednak z uwagi na to, że nie wiemy, czy faktycznie taki cel przyświecał autorce, wyszło dość sztampowo. Każdy bohater to konkretna osobowość – wredna teściowa, mazgajowaty mąż, emancypantka czy detektyw. I to właśnie postać Micka Blanke może najbardziej rozczarować. Do pewnego momentu jest nawet zabawnie, bo widać, że pisarka stworzyła postać na podobieństwo tanich powieści detektywistycznych (akurat w przypadku tego bohatera sama to przyznaje w posłowiu). Jednak, gdy dość oczywiste fakty łączy ze sobą osoba bez żadnego doświadczenia, a detektyw niekiedy nie zauważa tego, co ma pod nosem, bądź trzeba mu to tłumaczyć, całość traci, a postać detektywa staje się niewiarygodna.
Pomimo tych potknięć, co można złożyć na karb debiutu, Bardzo długie popołudnie czyta się przyjemnie. Poleca się w te wakacje.