Marsjaninowi Andy'ego Weira wystarczyły cztery lata, by z debiutanckiej powieści stał się kasowym, hollywodzkim blockbusterem. Jest to spore osiągnięcie. Jak sprawi się jego kolejne dzieło, czyli Artemis? Prawa do filmu już kupione. Czy znowu dostaniemy świetne science-fiction?
Jazz mieszka na Księżycu, w jedynym mieście na naszym jedynym satelicie, w Artemis. Kopułowe miasto jest niezwykłą gratką dla turystów i ekstrawaganckich bogaczy. A że do ich obsługi potrzeba ludzi, żyją tam też zwykli obywatele, dla których księżycowa metropolia nie jest już żadną atrakcją, a domem. Jazz jest zaś kosmicznym listonoszem – rozwozi paczki, okazjonalnie (nawet bardziej, ale ciii) zajmuje się też przemytem. A do kosmicznego miasta, otoczonego zewsząd pustką jest co przemycać. Gdy ją poznajemy właśnie oblewa egzamin na przewodnika wycieczek, ale już moment później ma okazję odbić się od dna poprzez "małą" misję, "niewielkie" przestępstwo, z milionem powodów "za". A że Jazz na pieniądze jest łasa, odmowa nie wchodzi w grę.
Tak to wszystko się zaczyna, zresztą sam początek jest doskonały. Pomimo nawału informacji autor, ukrywając je w dialogach i oferując mimochodem w aktywnym działaniu bohaterki, podaje je w fajnej, łatwo przyswajalnej formie. Środowisko, chociaż w skali kosmicznej bliskie i widoczne niemal każdej nocy, jest fascynujące i groźne równocześnie. Przede wszystkim jest nieznane, niedawna rocznica ostatniego kontaktu człowieka z Luną to znak 45-letniej rozłąki, a zdziwienie Elona Muska tym, że ludzkość wciąż nie ma baz na Księżycu, potwierdza tylko, że temat jest niezmiernie aktualny. I możliwy do zrealizowania. Tak jak w Marsjaninie, tak i tutaj mamy naukę w naszej fikcji bardzo prawdopodobną i prawdziwą. Dodatkowo zaprezentowaną w najlepszy możliwy sposób, czyli z ciekawą fabułą i humorem.
Jazz nie jest grzeczną dziewczynką i nie chce działać tak jak jej przykazują reguły, a tych jest dość dużo w miejscu, gdzie wyjście na dwór wiąże się z szybkimi i bolesnym zgonem. Jest bardzo podobna do Watney'a z poprzedniej książki, traktując wszystko z poczuciem humoru, lekkością, czasem wręcz nieodpowiednią do wydarzeń, ale tak świeżą w porównaniu do zwykłych, śmiertelnie poważnych bohaterów. Autor pozostaje przy sprawdzonej narracji pierwszoosobowej, pozwalając nam na intymność kontaktu z bohaterem i łatwą perspektywę, równocześnie jednak robi krok dalej, obdarzając Jazz tym razem również innymi uczuciami. Dziewczyna nie wyśmiewa wszystkiego, są momenty, w których się boi, są momenty kiedy czuje gniew, bądź się obraża. To wciąż ten sam model podejścia do problemu, bez zbędnych narzekań, nawet jeżeli wszystko się wali. Wciąż czuć tu optymizm, który przepełniał też debiut Weira.
Oczywiście nie obywa się bez zgrzytów. O ile w poprzedniej powieści nie było to aż tak widoczne, zapewne poprzez fakt, że był to głównie teatr jednego aktora, teraz humor czasem przeszkadza. Niektóre sytuacje najzwyklej w świecie nie są śmieszne, ale Jazz wciąż je wyśmiewa. Jest to konsekwencja najcięższego przewinienia głównej bohaterki, sympatycznej łobuziary, której zachowania są jednak moralnie wątpliwie. Oczywiście okoliczności usprawiedliwiają jej metody, mimo wszystko może się zdarzyć, że powstanie w nas wewnętrzny sprzeciw wobec tego co się dzieje. Stwarzając dwuznaczną bohaterkę autor wzbogacił fabułę, ale równocześnie zwiększył szansę na to, że przestaniemy jej kibicować. Coś za coś. Na szczęście w większości podążamy za nią z chęcią i trzymamy za nią kciuki. Tak jak Marsjanin był fajnym mariażem science-fiction z filmem katastroficznym (w roli głównej Robinson Crusoe!), tak Artemis łączy ten gatunek z sensacją oraz historią o wielkim skoku. Sensacja wychodzi z tego dość dobra, ale już skok traci trochę, poprzez potraktowanie go nieco po łebkach. Weir bowiem, jak zwykle, przedstawia braki w kwestii drugiego planu i o ile w poprzedniej książce było to do pewnego stopnia wybaczalne, tutaj jest już bardziej widoczne. Mimo wszystko usprawnił ten aspekt, dzięki czemu mamy m. in. kolegę geja, ojca muzułmanina i ukraińskiego naukowca. Brakuje im jednak duszy, by spróbować chociażby uszczknąć troszkę miejsca Jazz.
Warstwa naukowa po raz kolejny jest bardzo solidna i kto czytał poprzednią książkę o jedzeniu ziemniaków na Marsie, ten będzie raczej zadowolony. Kilka aspektów kuleje, niektóre niedociągnięcia mają swoje uzasadnienie w przedstawionej historii, ale inną sprawą jest olbrzymia ilość spawania. Ojciec Jazz jest spawaczem, dziewczyna ma olbrzymie umiejętności w tym zakresie i będzie z nich korzystać bardzo często, ale co jak co, spawanie nie jest najciekawszą czynnością jaką można robić, szczególnie jeżeli robi się to co chwilę.
Mimo narzekania, Artemis to świetna pozycja, mocniejsza w pierwszej części, ale dzięki świetnym zwrotom naprawdę wartkiej akcji i solidnej konstrukcji czyta się ją niezwykle szybko. Humor jest świetny, miejsce akcji fascynujące, dialogi żywe. Andy Weir bazując na udanym koncepcie poprzedniego tytułu, zbudował coś bardzo podobnego, stawiając nieśmiały, ale jednak krok w przód. Mariaż gatunkowy sprawi, że powieść powinna spodobać się zarówno fanowi fantastyki jak i sensacji. Nic tylko czytać, czytać zanim wejdzie do kin!