Kolejny raz chciałabym przekonać wszystkich czytelników, że przekład ma ogromne znaczenie. Ten, kto czytał moją recenzję, dotyczącą wcześniejszego tomu przygód Anne, ten wiem, że jestem nim niezwykle oczarowana.
W trzeciej części oczywiście mamy do czynienia z zupełną zmianą tytułu, który do tej pory brzmiał Ania na Uniwersytecie. Według tłumaczki bliższy oryginałowi jest jednak ten mówiący o nazwie uczelni, czyli Redmond College, do którego udaje się już osiemnastoletnia Anne. Oczywiście zostawia za sobą Zielone Szczyty, Marillę, Davy’ego i Dorę, żeby skosztować studenckiego życia, poznać smak rywalizacji i rozpocząć dorosłe życie, również to uczuciowe. W ciągu czterech lat zmieni się mnóstwo rzeczy. Pozna nową przyjaciółkę, Philippę, rozpocznie wyzwanie jakim jest zdobycie stypendium Thornburna, a także zdobędzie miłość. Z tym ostatnim jednak związane będzie ciekawych i zabawnych perypetii. Dotąd o względy Anne zabiegał jej przyjaciel Gilbert, ale na horyzoncie pojawi się także nowa postać – Roy Gardner, mężczyzna żywcem wyjęty z marzeń dziewczyny o księciu, który sprostał wszelkim ideałom. Czy Anne będzie potrafiła wybrać między miłością, a przyjaźnią? Co i kto okaże się dla niej ważniejszy? Oczywiście nie zabraknie także perypetii związanych z Avonlea. Tam czeka na Anne trochę radości i trochę smutku, a wszystko wiąże się ze szkolnymi przyjaciółkami.
W trzecim tomie Anne jest już dojrzałą dziewczyną, wkraczającą w poważne życie. Pomimo iż nie straciła nic ze swej dziewczęcej szczerości, marzycielstwa i otwartości, to jednak można wyczuć, że dawna, mała Anne odeszła bezpowrotnie. Z każdym tomem mam wrażenie, że rośnie na naszych oczachi, dorośleje, używa mniej wyszukanych słów, a jej przygody, mimo iż ciągle zabawne, są coraz bardziej poważne. Dodatkowo, dziewczyna zawsze stawia czoła wszelkim przygodom, nawet tym najbardziej absurdalnym. Wychodzi z nich obronną ręką, ale już podejmując decyzje zachowuje się jak prawdziwa kobieta. Zatem zmiana Anne jest bardzo widoczna. I to chyba jest najbardziej urocze w serii Montgomery.
Oczywiście również w tej części nie zabraknie przygód mieszkańców Avonlea, przecież to integralna część historii Anne. Życie się różnie przeplata i wciąż przeżywamy chwile szczęścia, ale również smutku. Tak też to wygląda w Zielonych Szczytach. Raz opłakuje się śmierć sąsiadów, by znów cieszyć ze ślubów przyjaciół. Po raz kolejny Montgomery w takich szczegółach pokazuje, że fascynuje ją nie tylko jednostka, ale przede wszystkim społeczność, która wszystko znosi wspólnie. I tak, jak Anne wyjeżdża na studia realizować swoje plany i marzenia to nie pozostawia przyjaciół samych sobie. Nie odcina się od swoich korzeni, a pielęgnuje je z dala od domu. Wszystko po to, żeby zawsze móc do niego wrócić. Niezwykle interesujący jest również wątek wtajemniczenia Anne w życie uczuciowe. Wydaje się, że dziewczyna od zawsze wiedziała czego chce w tym temacie, a jednak okazuje się, że prawdziwa miłość może zdecydowanie różnić się i odbiegać od naszych przewidywań. Kolejny raz bohaterka pokazuje, że należy kierować się sercem, bo to ono najlepiej nam podpowie.
Anne z Redmondu to kolejna ciepła i zabawna powieść Lucy Maud Montgomery. Pomimo nowego tłumaczenia, zmian nazw niektórych miejsc czy imion osób, jest nadal niezwykła. Zawsze mam na uwadze tłumaczenie, ponieważ ono w dużej mierze decyduje o odczytaniu danej powieści. W tym przypadku za każdym razem będę powtarzać, że Bańkowska na nowo odkrywa tak lubianą przez pokolenia Anne. Jednak robi to w sposób, który zadziwia, a jej tłumaczenie staje się bardziej dojrzałe, przez co losy rudowłosej dziewczyny już nie są kojarzone jedynie z nastolatkami, a przeznaczone także dla dorosłych.