O ile losy rudowłosej Ani z Zielonego Wzgórza są większości znane, o tyle mniej czytelników chce zagłębić się w dalszej losy tej zwariowanej dziewczynki. Ja również należałam do tego typu czytelnika, który ukochał malutką Anię i zapomniał, że może starsza też będzie taka wspaniała, a ja spędzę miło czas.
Od pierwszych stron Ani z Avonlea przenosimy się na Zielone Wzgórze, gdzie już starsza rudowłosa piękność przeżywa swoje niespodziewane, zaskakujące i ogromnie śmieszne przygody. Oczywiście śmieszne są dla czytelnika, bowiem ganianie krowy po pastwisku sąsiada niekoniecznie przypada do gustu nawet szalonej Ani. No właśnie, ponieważ po jej dawnym charakterze osóbki wpadającej wiecznie w tarapaty niestety niewiele zostaje. Ania dorasta. Z głową nabitą ideałami, a także pełną pomysłów, realizuje wszystkie swoje plany. Oczywiście czasem musi zmierzyć się z trudną rzeczywistością, która z marzeniami nie ma wiele do czynienia, ale dobre serce jedynie dziewczynie pomaga. W drugim tomie przygód nie zabraknie oczywiście dobrze nam znanych bohaterów: pani Małgorzaty jak zwykle gotowej do obserwowania całego Avonlea, praktycznej Maryli, dobrodusznej Diany i jak zawsze uroczego Gilberta. Ale pojawią się również nowi bohaterowie, którzy skradną serca, np. bliźniaki, Pani Harisson czy panna Lavenda. Ich losami będzie żyła Ania, ale także każdy czytelnik, który podąży drogą przygotowaną przez autorkę.
Ania z Avonlea to druga część przygód dobrze wszystkim znanej Ani Shirley. Co najważniejsze, ani bohaterka, ani tym bardziej historia nie straciła nic ze swojej magii. Ania dorasta, ponieważ każdego to czeka. Dorasta również jej myślenie, działanie, ale chęć pozostania dobrą i wspierającą przyjaciółką nie zmieni się nigdy. Książka nadal przepełniona jest miłością, dobrocią i ciepłem, dlatego jest tak ponadczasowa. Każdy, bez względu na wiek, odnajdzie w niej pewne prawdy życiowe, którymi warto podążać i się nimi kierować. Ania jest przyjaciółką, jakiej sobie i wszystkim życzę. Chciałabym, aby we współczesnym świecie ludzie również zachowywali się przynajmniej w połowie tak, jak w Avonlea. Ale żeby nie było tak lukierkowo i słodko. Oczywiście bywają gorsze dni i trudniejsze chwile w relacjach ludzkich. Pewne przywary sąsiadów należy zaakceptować. Ale czy wścibska pani Linde nie jest w tym wszystkim urocza? Oczywiście, że tak. I to jest najważniejsze przesłanie z jakim zostawia nas Montgomery. Każdy człowiek ma w sobie pierwiastek dobra, tylko należy go odkryć, tak jak robi to główna bohaterka. A my wystarczy, że podążymy jej śladem i zrobimy to samo.
Dajcie się zaczarować magicznemu światu Avonlea!