Amy. Moja córka. Mitch Winehouse, Wydawnictwo Sine Qua Non 2012
Biograficzne pisanie jest rozmaite. Są dzienniki pisane nocą (Herling-Grudziński) i te pisane całe życie (niezwykła Nałkowska). Ale są też i biografie artystów obrazu (pasjonująca Pasja życia Irvinga Stone’a o van Goghu) lub autobiografie artystów dźwięku (niesamowite Desperado! Tomasza Stańki).
Są też liczby, które znaczą, zwłaszcza (auto)biograficznie we współczesnej kulturze (zachodniej). Oto jedna z nich – 27. Kod dostępu do sławy, wiecznej pamięci i licznych reprodukcji portretów na przedmiotach codziennego użytku. Zaczęło się kilkadziesiąt lat temu, rzecz trwa do dziś – jak okazało się w zeszłym roku. 23 lipca 2011 zmarła piosenkarka i songwriterka Amy Winehouse, jedna z najokazalszych muzyczek ostatnich czasów. Kopnęła w kalendarz w wieku 27 lat, jak wielu jej kumpli z branży (choćby Morrison czy Joplin); tym samym to świetna, medialna pożywka.
A i literatura postanowiła na to kopnięcie odpowiedzieć: niejaki Mitch Winehouse (choćby londyński taksówkarz) napisał biografię Amy Winehouse. Ale, powiedzieć trzeba, napisał ją zupełnie nieprzypadkowo – to ojciec Amy Jade Winehouse, który – jak sam pisze we wstępie do książki – wcześniej był już w trakcie pisania książki o ich wielopokoleniowej rodzinie.
Wiemy pewnie wszyscy, jak wygląda branża muzyczna i co ją napędza: zapach szastania pieniędzmi. Może wyglądać to tak: poczekać na śmierć i szybko wydać album. Tu jednak, w przypadku biografii Amy Winehouse, rzecz wygląda inaczej. Jak deklaruje autor biografii, ojciec Amy, pieniądze ze sprzedaży książki zostaną przeznaczone na rzecz Fundacji Amy Winehouse („(…) którą, jako rodzina Amy, założyliśmy, by pomagać dzieciom i młodzieży zmagającej się z trudnościami i przeciwnościami losu”).
W Polsce otrzymujemy biografię artystki, zatytułowaną Amy. Moja córka, właśnie w momencie jej pierwszej rocznicy śmierci. Dobra marketingowo data, ale i dość dobry czas do rewizji. Pewnie dla miłośników i miłośniczek muzyki Amy Winehouse to publikacja obowiązkowa – do postawienia obok, dwóch zaledwie, płyt artystki. Są jednak i tacy ludzie, którzy niekoniecznie totalnie pokochali mocny głos i aranżacje jazzowo-hip-hopowe młodej dziewczyny z Londynu (do tych zaliczam się ja); dla nich książka może stać się interesującym odkryciem: o człowieku i o tym, gdzie ten współczesny człowiek może ginąć.
Jestem – tak mi się wydaje – w optymalnej sytuacji: nie przesłania mi widoku na książkę nadmierna miłość do muzyki AW ani jej odrzucenie (bo ono – nie występuje).
I z takiego bezpiecznego miejsca mówię: śmiało możecie sięgnąć po tę biografię Amy Winehouse!
Pierwsze wertowanie książki pokazuje Amy Winehouse kolorową, bajeczną: na starych zdjęciach z dzieciństwa czy z czasów szkolnych. Potem, fotograficznie, następuje zwrot ku stonowaniu kolorów – wedle jej powszechnie znanego image’u: czarne i bujne włosy, czarne kreski eyelinerem; taki prywatny Back to Black.
A tekstowo zaczyna się niemal od końca: od ojcowskiego wspomnienia dnia, w którym ostatni raz było się z córką sam na sam i w którym dowiedziało się o jej śmierci.
I już za chwilę się wszystko zaczyna – życie Amy Jade od początku. Faktycznie, cała książka (300 stron) to narracja ojcowska, rodzicielska (autor bierze nierzadko również perspektywę matki, Janis oraz choćby babci). Tym cenniejsza dla poznania życia Amy, że ustawiająca ją w pozycji codziennej zwyczajności, w sferze przytulnie prywatnej. Powiedzieć można: dość sympatyczny rewers dla jej – już tej późniejszej, ogólnoświatowej – kariery.
Dowiesz się więc, co robiła w weekendy najpierw malutka Amy Jade, dziewczynka żydowskiego pochodzenia, a potem – nastolatka z wielkomiejskiego Londynu. Jakie miała sposoby na odstresowanie i kiedy polubiła stepowanie. Jak dostała się do szkoły teatralnej Sylvii Young i jak ze szkół różnych wylatywała. Gdzie jeździła na wakacje i po mieście. Jak kochała. Jak ściskała za dłoń swojego tatę. Jakie zabawne kartki wysyłała mu z różnych okazji. Że miała tremę. I nierzadko ciekawe, mądre pomysły na swoje życie. Że była szczodra, w różnoraki sposób. Taka Amy Winehouse unplugged, bez reflektorów paskudnych paparazzi (o ich działaniach możesz tu również niemało poczytać) i w zaciszu różnych jej mieszkań.
Sprawy ściśle muzyczne też tu są obecne, a jakże. Przecież skądś musiała londyńska dziewczyna brać swoje fascynacje jazzem i innymi brzmieniami (interesujące jest choćby to, że inspirowała się kobiecymi postaciami). Biografia ta rozświetla również teksty poszczególnych piosenek: ich historię, proces powstawania i czasem (bo i to się przecież zdarza) proces niszczenia. To zawsze cenne dla miłośników danej artystki: możliwość kolejnego wtajemniczenia w sztukę.
Chociaż jednak dominującą sprawą w całej książce jest, jak pewnie nietrudno się domyślić, walka z nałogiem (narkotyki oraz alkohol). Oto też Amy Winehouse, świetna współczesna muzyczka, na tle swojego przemocowego związku z ukochanym jej mężczyzną. Tym samym więc to kolejny przykład miłości, która miłością nie jest, skoro brak jej otwarcia i wolności. Ślepa miłość, która boli i która niewiele pomaga.
A jak się kończy książka? Co napisać by można, żeby już więcej różnych tajemnic nie zdradzać? Na samym końcu jest jakby słowo odautorskie – Kilka słów na temat Fundacji Amy Winehouse (Amy Winehouse Foundation). Lecz zanim zamknie się książkę, przeczyta się jeszcze takie oto słowa ojca mocno kochającego: Amy była cudowną dziewczyną o wielkim sercu. Proszę, zachowajcie ją w swoich.
Zuzanna Kołupajło