Po pięciu latach przerwy ponownie przyszło mi sięgnąć po powieści Adama Przechrzty. Dawniej uważałem go za czołowego polskiego grafomana, jednak lektura Demonów Leningradu przekonała mnie, że mogą z niego być jeszcze ludzie. Adept i Namiestnik – dwa tomy składające się na trylogię Materia Prima – miały stanowić ostateczny test na to, czy Przechrzta faktycznie się wyrobił.
Początek XX wieku. W Warszawie, Moskwie i Petersburgu dochodzi do otwarcia przejść łączących nasz świat z innymi wymiarami. Przez owe portale przedostają się z kolei demony, stanowiące zagrożenie dla ludzkości. Jedyne, czego boją się stwory, to srebro. By zapobiec ekspansji monstrów, krytyczne tereny we wspomnianych miastach zostają otoczone murem. W ten sposób powstają Enklawy. Olaf Rudnicki, polski alchemik, w trakcie wypadu do Enklawy spotyka wysoko powstawionego rosyjskiego wojskowego, księcia Samarina. Od tej chwili życie obydwu mężczyzn zmieni się na zawsze, a ich niezwykła przyjaźń pozwoli stawić czoła wielu niebezpieczeństwom.
Wielka Wojna czai się jednak tuż za rogiem. Co się stanie, gdy przyjdzie im stanąć po przeciwnych stronach barykady?
Jeśli ktokolwiek będzie starał się potraktować Adepta i Namiestnika jako poważne książki z głębokim przesłaniem, no to pewnie srogo się zawiedzie. Przechrzta to specjalista od czytadeł i tak należy oceniać jego książki. Co to oznacza? Ano powieściowi bohaterowie są męscy, odważni i najlepsi w swoim fachu – nawet jeśli autor będzie za wszelką cenę przekonywał, że tak nie jest – kobiety zaś piękne, niezwykłe i nie dające sobie w kaszę dmuchać, a dialogi i humor bywają mocno czerstwe. Jeśli komuś przeszkadza taka konwencja, już teraz może przerwać czytanie tej recenzji.
To dla kogo w takim razie są dwie ostatnie powieści Przechrzty? Przede wszystkim dla osób, które chcą się rozerwać i najlepiej wypoczywają przy książkach pełnych akcji, spisków i stworów rodem z mitologii Cthulhu (tu Wielcy Przedwieczni nazywani są dla niepoznaki Szepczącymi). Ucieszą się też miłośnicy alternatywnych historii. Mimo, iż w obu tomach dzieje się sporo, autor nie przesadza z natężeniem akcji i bardzo ciepliwie przedstawia powieściowy świat. Przechrzta, w końcu historyk z wykształcenia, dba przy tym o wierne przedstawienie realiów Polski z początku XX wieku – oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe przy alternatywnej rzeczywistości, podlanej magią i alchemią. Nie zmienia to faktu, że osobom uwielbiającym klimat przedwojennego świata Materia Prima powinna przypaść do gustu.
Mocnym punktem trylogii jest też postać Rudnickiego. Z tworzeniem wiarygodnych bohaterów Przechrzta miał do tej pory problem, ale osoba polskiego alchemika naprawdę daje radę. Rudnickiemu zależy na spokoju i nie chce mieszać się do świata wielkiej polityki. Nie jest to przy tym ktoś, kto jedno mówi, a przy pierwszej lepszej okazji rzuca się w wir intryg i walki. Olaf robi wiele, by unikać kłopotów, jednak to inni ciągle wplątują go w przeróżne afery na szczytach władzy. Polak to mężczyzna wycofany, posiadający pewien urok, ale nie potrafiący przekuć tego na sukcesy towarzyskie. Nie zależy mu też na zdaniu innych. W skrócie: protagonista z krwi i kości.
Adept i Namiestnik są dobrą propozycją dla osób szukających rozrywkowej fantastyki, niewymagającej większego zangażowania intelektualnego. W sam raz na podróż pociągiem, tramwajem, czy próbę relaksu po stresującym dniu w pracy.