Urywanie akcji w najlepszym, a zarazem najgorszym możliwym dla czytelnika momencie – w końcu musimy czekać nie wiadomo ile, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej – jest chyba jakimś sadystycznym zachowaniem wielu autorów. Zalicza się do nich również Emily Rath, która w taki sposób zakończyła pierwszy tom Pucking around, każąc nam wyczekiwać drugiego tomu.
Akcja kontynuacji Pucking around zaczyna się w tym samym momencie, kiedy kończy się pierwsza część – i bez zawahania jest nadal na tym samym poziomie naszpikowana erotyzmem i napięciem seksualnym. Rachel nie wyobraża sobie życia bez Jake’a, uwielbia Caleba i pokochała Ilmariego. Nie chce zrezygnować z żadnego z nich – a oni z niej. W ten sposób zaczyna się najbardziej dzika i szalona historia miłosna, w której poliamoria odgrywa główną rolę.
Bawiłam się równie dobrze, co podczas czytania pierwszego tomu, choć uważam, że rozdzielanie całej historii na dwa tomy nie było fajnym posunięciem, gdyż po pierwsze, zostawiło nas z poczuciem „Dajcie mi drugi tom JUŻ!”, a gdy go dostaliśmy to jest on na tyle krótki, że przeczytanie go zajęło mi kilkanaście godzin i tylko chęć jak najdłuższego pozostania w tym świecie literackim, powstrzymała mnie od przeczytania książki na jednym posiedzeniu. Połączone razem byłyby niezłym kolosem, liczącym około 600–700 stron, ale dla mnie byłoby to jednak lepsze rozwiązanie.
W tej części wielokrotnie się śmiałam, ale z nie z żenady (tutaj bardziej zasłaniałam sobie oczy i udawałam, że nie czytam tego, co czytam). Jake i jego absurdalne poczucie humoru rozkładało mnie na łopatki, zwłaszcza gdy rzucał takimi żartami podczas zbliżeń intymnych. Jeszcze bardziej go przez to polubiłam, podobnie jak pozostałych facetów, Caleba i Ilmariego. Gdybym miała wybrać, którego z nich polubiłam najbardziej, byłby to Jake i Ilmari.