Klimat powieści fantasy jest moim zdaniem jednym z najważniejszych czynników wpływających na ocenę historii – w końcu nawet najbardziej rozbudowana fabuła i świat nie udźwigną tego, jeśli od pierwszej do ostatniej strony wieje nudą. Czy Ten wieczny mrok Kate Pentecost sprostał wyzwaniu?
Ankou jest pogromcą potworów, którego nie da się zabić. Nocą śledzi i likwiduje niebezpieczne istoty, zaś o świcie przemienia się w kościotrupa na skutek klątwy, którą rzucono na niego trzysta lat wcześniej. Flora to natomiast podręczna księżniczki Betheary z Kaer-Ise, która jako jedyna przeżywa masakrę swojej krainy z rąk barbarzyńców. Losy dwójki bohaterów splatają się ze sobą nieoczekiwanie, a Ankou widzi we Florze kogoś, kto pomoże mu wreszcie zdjąć klątwę, dzięki czemu będzie mógł nareszcie umrzeć.
Klimat Tego wiecznego mroku to jego największa zaleta – podczas czytania miałam skojarzenia z Wiedźminem, głównie za sprawą profesji Ankou, która do złudzenia przypomina fach Geralta z Rivii. Sama nazwa krainy Flory również brzmiała znajomo, a bestie, z którymi bohaterowie mieli do czynienia w czasie swojej podróży, nie były mi w większości obce. Gdy do głównego duetu dołączył jeszcze doktor Kell, można uznać, że mamy do czynienia z inspiracjami Geralta, Ciri oraz Jaskra.