Virion to mój kolega. No prawie. Na przestrzeni dwóch lat istniał w moim umyśle niemal non stop, cztery tomy to całkiem sporo w takim krótkim czasie. Chłopak z byle kogo stał się nie byle kim, bo nawet szermierzem (a i nie tylko). I tak, jak go poznałem i od razu polubiłem, tak i nadal lubię, bo to fajny chłopak jest.
Szermierz to ostatni tom serii o młodości Viriona, zamykający większość wątków. Poznajemy wynik walki z Zakonem, a bohaterowie docierają do końca rozdziałów w swoich historiach. To naturalnie nie koniec, wciąż pozostajemy nieświadomi konkretów dotyczących chociażby ognisk tworzonych przez "zdarzenia", a Virion wciąż nie skrzyżował ostrza z Achają. Mimo to tom jest satysfakcjonujący i bogaty w treść.
Akcja przeplata perspektywy kilku postaci, kontynuując, naturalnie, to, co działo się w poprzednich tomach, dlatego raczej nie ma sensu startować od czwartego tomu. Siła książki jest tutaj wciąż zawarta w dialogach, które niezmiennie charakteryzują się zadziorną mięsistością, oraz w akcji, bezustannej przepychance, czy to słownej czy siłowej. Treść jest tu oparta na dwojakich fundamentach. Z jednej strony mamy zasadę "bycia cool", bohaterowie sypią one-linerami, pociskom się nie kłaniając (czy też mieczom). Z drugiej strony mamy świat przedstawiony, gdzie biurokracja (i nie tylko) jest karykaturalna, co prowadzi do kuriozalnych sytuacji, raz zabawnych, a raz przerażających. I taka mieszanka działa. Zbiór tych literek to czysta endorfina. W momencie, w którym absurd świata przedstawionego akceptujemy, a Achaja już nas do tego przystosowała, dostajemy opowieść nasyconą pomysłami i tajemnicami, o których chce się czytać.
Czwarty tom w końcu pokazuje nam Viriona już jako człowieka, który zaczyna podejmować świadome decyzje, coraz bardziej stając się szermierzem natchnionym, coraz mniej polegając na innych. Taida ustępuje nieco miejsca Lunie w nowej roli, dzięki czemu widzimy akcję z odmiennej, także dla niej, perspektywy. Nawet jeśli przeznaczenie samego Viriona jest nam dobrze znane, to postacie poboczne są wciąż tajemnicą i można się porządnie zmartwić o to, jaki los przyniosą im kolejne strony. Autor bawi się archetypami przez całą serię, dlatego niezwykle zajmujące jest obserwowanie relacji głównego bohatera ze swoim niestabilnym, pijackim mentorem czy relacji romantycznej z Niki, która przecież nie jest żadną klasyczną damą w opałach. Tę, jeżeli komuś by brakowało, dostajemy także, ale oczywiście z odpowiednim twistem. Boli jedynie główny zły tej części, koncepcja budowania zagrożenia na zasadzie zasłyszanych opinii jest świetna, trochę jednak brakuje tutaj iskry w ostatecznym pojedynku.
Książka Ziemiańskiego ma w sobie materiał i na dwie, wydarzenia pędzą, przez co nigdy się nie nudzimy, chociaż chciałoby się dostać trochę większy kawałek tortu o postaciach drugoplanowych. To wciąż jest Ziemiański jakiego znamy, charakterystyczny, bez zmiłowania robiący swoje. Seria nie jest definitywnie skończona i bardzo mi z tym dobrze. Nie spodziewałem się, by autor mógł zamknąć absolutnie wszystkie wątki w tym tomie, może wręcz tego nie chciałem z czystej, samolubnej niechęci do pożegnania się z tym światem. To nie jest ostatnie słowo, furtka jest nieco niedomknięta, a ten wystający ze szpary czubek brudnego buta zwiastuje, że zaraz się ją kulturalnie otworzy za pomocą kopniaka. I ja tę furtkę wymienię bardzo chętnie, przecież Virion to mój dobry kolega.