Brutalna w swojej fabule i opisującym ją języku – taka jest najnowsza powieść Rachel Kushner pt. Mars Room. Stykamy się w niej ze światem, którego na co dzień nie chcemy widzieć, z ludźmi, na których patrzymy z pogardą, ponieważ nie pasują do naszych sterylnych czterech ścian. Jest to rzeczywistość paralelna do naszej, która istnieje, nawet gdy zamykamy oczy i udajemy, że jej nie widzimy lub że nas nie dotyczy. Czasami wkrada się do naszego ułożonego życia i niszczy wszystko, co do tej pory stworzyliśmy.
Romy Hall nigdy nie zaznała rodzinnego ciepła, ulatniającego się z parującej matczynej zupy, dziecięcej beztroski, zamkniętej w atłasowej szkatułce ze zgubionymi mleczakami. Jej dzieciństwo zakończyło się za wcześnie, ledwo wyrosły stałe zęby, przypałętała się pierwsza miesiączka, a już pojawiły się pierwsze narkotyki, pierwszy seks, pierwsze drobne przestępstwo. Wszystko za wcześnie. Od urodzenia żyjąca na marginesie społecznym. Jej normalnością są ulice San Francisco, sięgający dna przyjaciele, występy w klubie ze striptizem, a więzienie jest punktem ostatecznym, do którego podąża wyboistą drogą. Nigdy nie zazna ponownie wolności – odsiaduje dwa wyroki dożywocia i sześć lat za zamordowanie swojego prześladowcy. Nigdy nie spełni swej roli jako matka – jej syn może pozna ją z opowieści innych, a może wyprze całkowicie z pamięci.
Normalnością w Mars Room jest patologia, która ukrywa się w ciemnych zaułkach dużych miast, a kończy wywieziona na wysypisko, którym jest więzienie. Bo niestety tak traktowane są bohaterki Rachel Kushner – jak śmieci, których należy się pozbyć. I rodzi się do nich jakieś współczucie, ich przestępstwa zostają w tle, a nienawiść kieruje się w stronę przypisanego im losu, z którego szpon prawie niemożliwością jest się wyrwać. Kushner obrazuje bardzo dobitnie absurdalny system amerykańskiego więziennictwa, procesy sądowe, których oskarżony bez pieniędzy i znajomości nie jest w stanie wygrać, ponieważ nikomu nie chce się bronić ludzi z marginesu, którzy przegrywają życie wraz z odcięciem pępowiny.
Panuje taka paskudna teoria, że coś, czego się nie widzi, nie istnieje. Więc Rachel Kushner pokazuje nam właśnie taki świat, który ignorujemy tak długo, póki z buciorami nie wedrze się do naszej przytulnej rzeczywistości. Jest on wulgarny, ociekający przymusowym seksem i smutkiem powolnego staczania się do rynsztoku. Czy to za wiele? Ja z pewnością wybieram odartą ze wszelkich złudzeń i bez lepkiego cukru prozę Kushner niż wypływający niczym bańki mydlane świat, podkolorowany w Photoshopie.