Wywiad z Michaelem Katzem Krefeldem

Polska może okazać się przerażającym krajem 

Stworzył pierwszego w dziejach skandynawskiego kryminału prywatnego detektywa. Wymyślił dla niego pseudonim i logo Ravn - od kruka, ptaka, którego ceni i lubi. Z takim zapleczem podbija świat. Prawa do Wykolejonego, pierwszej powieść o Ravnie, kupiło już 18 krajów, a kolejne stoją w kolejce. Michael Katz Krefeld był zagraniczną gwiazdą tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu.

Z naszej perspektywy Dania to kraj nowych możliwości, mlekiem i miodem płynący. Ze skandynawskich kryminałów wyłania się raczej daleki ideałowi obraz regionu, zamieszkiwanego wyłącznie przez psychopatów, morderców, zbrodniarzy. Jak jest naprawdę?

Michael Katz Krefeld: - Całkiem bezpiecznie. Możesz przyjechać. Nie zabijemy cię (śmiech). Skandynawia to raczej spokojny region, jeden z bogatszych w Europie. My, pisarze kryminałów staramy się po prostu dotrzeć głębiej, podważyć tę opinię, rzucić jej wyzwanie. Wygrzebujemy więc takie mrożące krew w żyłach historie o mordercach i psychopatach. Podkręcamy je. To przez nas przestępczość w Skandynawii wydaje się tak duża. 

Przeciwnikiem głównego bohatera Wykolejonego, Thomasa „Ravna” Ravnsholdta i ucieleśnieniem zła zdaje się być wschodnioeuropejska mafia. Czy tak jest naprawdę?

MKK: - Dla mnie, kiedy pisałem tę historię, prawdziwymi oprawcami byli Duńczycy i Szwedzi, mężczyźni, którzy wykorzystywali i upokarzali wiezione przez mafię kobiety, dawali na to przyzwolenie. W książce pojawia się wschodnioeuropejski gang, ale to bardziej fascynacja kulturą grupy przestępczej, która zresztą nie jest obca również innym skandynawskim twórcom kryminałów.  Lubimy drążyć ten świat macho.

Detektyw Ravn to samotny wilk, prywatny detektyw. To chyba dosyć rzadkie z skandynawskich kryminałach?

MKK: - To prawda. Zazwyczaj pojawiają się w nich bliscy emerytury oficerowie policji. Nie chciałem wchodzić do tej samej rzeki. Taki typ bohatera nie był dla mnie ciekawy. Spodobała mi się za to idea prywatnego detektywa i pomysł na oparcie tej serii na sprawach zaginionych osób. Wiedziałem, że Thomas musi mieć jakiś policyjny background, doświadczenie w prowadzeniu śledztw, przeszłość związaną z jakimś oddziałem specjalnym. Lubię myśleć o nim jednak jak o samotnym wilku, renegacie, który nie potrafi się wpasować w społeczeństwo.

Ten samotny wilk ma jednak swoich pomocników, którzy są dla niego niczym dr Watson dla Slerlocka Holmesa. Czy pojawią się oni w kolejnych książkach?

MKK: - Oczywiście, będą go wspierać w kolejnych tomach! Moim zamiarem było przybliżenie czytelnikowi tego szczególnego sąsiedztwa Ravna, dzielnicy Christianshavn w Kopenhadze. To niebezpieczne, ale na swój sposób urocze miejsce. Można tam odnaleźć narodową tożsamość Danii, zobaczyć starą Danię w pigułce. Przyjaźnie między ludźmi są tam bardzo silne, ale ostry bywa też ton ich rozmów. Lubię to miejsce. Chciałem stworzyć wokół głównego bohatera pewną grupę wiernych przyjaciół, którzy będą go wspierać, doradzać mu i sprzeczać się z nim. Oczywiście w każdej kolejnej książce będą oni odgrywać nieco inna rolę. Nie zawsze będą stanowili końcową kawalerię, ale będą ważnym elementem fabuły. Na przykład Victoria w kolejnym tomie odegra nieco większą rolę, niż w Wykolejonym.

Podczas spotkania na MFK wspomniałeś, że nie lubisz tak charakterystycznego dla skandynawskich twórców kryminałów opisywania detali, szczegółowych wydarzeń. Bliższy jest ci amerykański sposób pisania. Jakich pisarzy lubisz?

MKK: - To taki kryminał a la cafe latte. Chodzi  o to, że historia w ogóle nie ewoluuje, bo pisarz jest bardziej zainteresowany opisywaniem prywatnego życia i nawyków głównego bohatera, niż samego śledztwa. W książce jest więcej pianki, niż samej kawy. Dla mnie takie szczegóły nie są elementem fabuły i nie powinny się znaleźć w historii kryminalnej. Amerykańscy pisarze - Michael Connelly, Cormac McCarthy czy James Ellroy - są bardziej odkładni w prowadzeniu historii, konstruowaniu charakterów. W ich książkach nie ma wzmianki o tym, że bohater poszedł do knajpy po prostu coś zjeść. On musi się czegoś przy okazji dowiedzieć. To właśnie sposób pisania, który podziwiam. Lubię używać dokładnego, powściągliwego języka. I w moich powieściach nikt nie będzie po prostu pił kawy, jeśli nie ma to prowadzić do rozwiązania historii.

A jednak jest pewna rzecz, do której powracasz. Główny bohater nałogowo słucha jednej z piosenek Daryla Halla. Czy to również twoja ulubiona piosenka?-

MKK: - Niekoniecznie (śmiech). Ale pomyślałem, że będzie pasowała do nastroju, do atmosfery całej książki. To klasyczny utwór, który sprawia, że czujesz się przyjemniej. On oddaje atmosferę Christianshavn. Wydaje mi się, że ta piosenka bardzo dobrze wpisuje się też w historię, coś do niej dodaje. Nie wyjaśnię jednak co to jest. Odnajdźcie to sami.

W bardzo ciepły sposób piszesz o żonie głównego bohatera, Evie, której nie poznajemy, bo ginie, zanim cała opowieść się zaczyna. Na początku Wykolejonego jest też dedykacja dla twojej żony, Lis. Czy pisząc Wykolejonego myślałeś o uczuciu, które was łączy?

MKK: - Pewnie! Pomyślałem, co najgorszego w życiu mogłoby mnie spotkać. I doszedłem do wniosku, że byłaby to strata ukochanej żony. Gdyby jeszcze zginęła w tak okrutny i bezsensowny sposób... Nie mogłem sobie wyobrazić niczego gorszego, więc jako autor to właśnie wziąłem na warsztat. Żal i gniew są czymś nieokiełznanym. Musisz posprzątać mieszkanie, posprzątać swoje życie, a wciąż otaczają cię rzeczy bliskiej osoby, które przypominają ci ukochaną. To naprawdę ciężkie do zniesienia. Dlatego właśnie Thomas nie potrafi sobie wyobrazić dalszego życia w mieszkaniu, które dzielił z Evą; dlatego tak chętnie przenosi się do łodzi.

Tragiczna śmierć Evy buduje postać głównego bohatera, uzasadnia jego zachowanie. Czy ta sprawa powróci na kartach kolejnych powieści cyklu?

MKK: - Myślę, że to wydarzenie nauczyło Thomasa współczucia. Był świetnym policjantem, ale zamkniętym w swoim świecie, skupionym na pracy. Nigdy nie był osobą zbyt emocjonalną. Na samym początku nie chciał słyszeć o sprawie zniknięcia Maszy. To zmieniało się wraz z rozwojem historii i ukształtowało go jako człowieka. Nie będę go zmuszał  do pozostawania w żalu i żałobie przez kolejnych dziesięć tomów serii. Jego uczucia w stosunku do Evy i relacje z innymi kobietami będą się oczywiście zmieniały.   

Uda mu się rozwikłać sprawę Evy?

MKK: - O tak, rozwiąże ją, ale czeka go przy tym duża niespodzianka.

We wrześniu planowana jest premiera drugiego tomu przygód Ravna w Danii. Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy, powiedzieć gdzie rozgrywa się akcja, jakich nowych bohaterów tam znajdziemy?

MKK: - Oczywiście będzie tam Ravn i otaczający go przyjaciele. Innym bohaterem książki będzie pewien księgowy, cichy, spokojny mężczyzna, bez znajomych i życia towarzyskiego, który całe życie przepracował w jednej firmie. Nagle, postępując według skrupulatnie uknutego planu, kradnie olbrzymią kwotę pieniędzy i jedzie do Berlina, na spotkanie z nieznajomym. Tam znika. Pół roku później jego siostra prosi Ravna o pomoc w odnalezieniu zaginionego brata. Nie mogę zdradzić więcej szczegółów, ale sprawa zaprowadzi Thomasa do Berlina, gdzie okaże się, że jest więcej takich zaginionych, samotnych mężczyzn. Być może grasuje tam seryjny morderca… W tle pojawi się też historia, tragedia rodzinna  sprzed 25 lat, z okresu upadku Muru Berlińskiego.

Ile Ravn ma w sobie z Michaela Katza Krefelda?

MKK: - Myślę, że poczucie humoru, czasami trochę sarkastyczne.  To zdecydowanie ja (śmiech). Także współczucie, o którym już wspominałem. Ciężko jest na co dzień okazywać je innym, ale obydwaj – i ja, i Ravn – chcemy to robić, choć nie zawsze z powodzeniem. Od czasu do czasu chcemy, żeby wszyscy zostawili nas w spokoju. Wyznaczamy pewne granice. Nie lubimy zbyt blisko dopuszczać do siebie ludzi, dopóki lepiej ich nie poznamy. Jesteśmy trochę leniwi. Kiedy zaczynam pracę nad nową książką, ciągle narzekam, nie wiem jak się za to zabrać, czy dam radę… Ravn podobnie, długo się zastanawia, ale kiedy zaangażuje się już w sprawę, poświęca się jej bez końca, daje z siebie wszystko.

I obydwaj lubicie żeglować.

MKK: - Tak! Mamy stare łodzie, które czasami działają, czasami nie. Ale po prostu lubimy spędzać na nich czas, pracować, naprawiać je. Kiedy chcę się zrelaksować, to idę na swoją łódź. Po prostu, żeby na niej pobyć, coś naprawić.

Podobała ci się wizyta w Polsce? Był już Sztokholm, będzie Berlin. Może w kolejnych tomach Ravn odwiedzi Wrocław lub Warszawę?

MKK: - Dobrym aspektem mojej pracy jest możliwość odwiedzania miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłem. A to moja pierwsza wizyta w Polsce. Oczywiście, że Polska może stać się miejscem akcji jednej z kolejnych książek. To może być Warszawa, Wrocław lub inne miejsce.

Polska może okazać się bardzo przerażającym krajem…

Tak przerażającym jak Szwecja? To prawdziwe piekło na ziemi!

MKK: - Z punktu widzenia Duńczyka, Szwecja to na pewno piekło na ziemi… (śmiech). Jeśli wybierzesz miejsce, to musisz mu być oddany, zaangażowany, musisz umieć opisać je z uczuciem. Dla mnie nie tyle Szwecja, co sam Sztokholm był miejscem, które bardzo chciałem opisać w nowy, nieoczywisty, diaboliczny sposób. Gdybym znalazł takie miejsce w Polsce, musiałbym zagłębić się w szczegółu, poszperać w nich, dotrzeć do rzeczy, które nawet Polakom nie przychodzą do głowy; takich, o których mogliby jednak pomyśleć: „ok, to mogło się tutaj zdarzyć”.

Jak piwnice Polskie Radia?

MKK: - To mogłoby być dobre miejsce (śmiech). Przerażające, z tymi wszystkimi drzwiami, które można zamknąć i nie przepuszczą żadnego dźwięku.

A jak to jest z tymi Szwedami i Duńczykami? Naprawdę tak bardzo się nie lubicie?

MKK: - Lubimy się, ale uwielbiamy się też ze sobą droczyć. Myślę, że Dania jest takim młodszym braciszkiem, który lubi podszczypywać i denerwować starszego brata. My Duńczycy, jesteśmy oczywiście przekonani, że umiemy się lepiej droczyć, niż Szwedzi ( śmiech).

Rozmawiała Agnieszka Minkiewicz