Zaczarowani. Rene Denfeld. Papierowy Księżyc 2017

Zaczarowani - Rene Denfeld

Upadły ksiądz idzie korytarzem. Po sposobie w jaki stawia kroki, domyślam się, że nie bardzo podoba mu się to, co musi dziś zrobić. A ma to związek ze Strikerem.

Pod drzwiami jego celi czekają strażnicy.

- Sześć osób – mamrocze pod nosem ksiądz. – Sześć osób, które prowadziłem w tym roku na śmierć.

Szczupłe ciało księdza pamięta ciężar szat, ale jego ramiona skurczyły się w odmowie. Dziś ma na sobie spodnie khaki, które wyglądają, jak gdyby wziął je z wieszaka na chybił trafił. Wiszą na nim jakby należały do innej osoby. Wygląda na to, że stracił na wadze przez te ostatnie miesiące, będąc na diecie śmierci.

Strażnicy nienawidzą księdza. Według nich ludzie tacy jak ksiądz tapetują niebo romantycznymi legendami, lecz głęboko pod powierzchnią ziemi, w tym zaczarowanym miejscu, wiemy, że życia nie da się ograniczyć do sloganu ani tabliczki z modlitwą. Mamy świadomość, że dobroć rządzi żelazną pięścią, a wszyscy ludzie potrzebują pokuty. Pozbawieni możliwości pokutowania, szukamy kary do momentu, w którym usatysfakcjonowane są ciało i dusza, a potem umieramy.

Słyszymy skromność w jego głosie, ledwie słyszalny szept, gdy zbliża się do celi i pyta o pozwolenie na wstęp. Mali człowieczkowie z młoteczkami czekają w kuckach, głęboko w ścianach i nasłuchują, trajkocząc wesołymi głosikami.

Słyszę strach w głosie Strikera, gdy odpowiada. To strach człowieka, którego ma spotkać śmierć.

Drzwi otwierają się z brzękiem. Ksiądz wchodzi do środka w towarzystwie strażników.

Słyszę, jak Striker płacze.

Ksiądz nie może udzielić ostatniego namaszczenia, ponieważ upadł. Jednak idących na śmierć to nie obchodzi. Striker prosi go o modlitwę, a ja słyszę jego cichy, melodyjny głos, po czym zanurzam się we wspomnieniach.

Słyszę w głowie muzykę, co jest zabawne, ponieważ jest to piosenka, której nie potrafiłem przypomnieć sobie przez wiele lat. Grali ją w programie telewizyjnym Lawrence Welk, gdy byłem dzieckiem. Teraz pamiętam – mieszkałem wtedy z dziadkami. Mieli dom nad zatoką, gdzie było pełno ostryg. Miałem wtedy jakieś osiem lat, a wszystko działo się mniej więcej na rok przed tym, jak zostałem zabrany. Czy to nie zabawne, że w miarę dorastania do człowieka wracają wspomnienia z wczesnego dzieciństwa? Coraz częściej mi się to przytrafia, zupełnie jakby wspomnienia o świecie zewnętrznym wracały, a to zaczarowane miejsce zmienia się w sen. Pamiętam, jak fale rozbijały się o mokre skały dzikiej zatoki, i że moi dziadkowie mieli mały, zniszczony przez wodę i wiatr dom na wybrzeżu. Znów widzę podobne do czerwonych homarów dłonie dziadka, pokryte bliznami od wędkowania. Pamiętam, jak wydawało mi się, że morze dymi od wyrzucanej piany, a skały pachną fokami. Dziadek powiedział mi kiedyś, że foki kołysały się na falach, a ja godzinami stałem na mokrych kamieniach i wypatrywałem ich tego dnia, myśląc o ich gładkich, lśniących, brązowych futrach, pulchnych ciałach i wielkich, wilgotnych, mahoniowych oczach.

Tamtego wieczora babcia przygotowała mi kąpiel, szorując mnie i płacząc bezgłośnie, a potem ubrała mnie w piżamę, która przylgnęła do moich wilgotnych pleców. Usiadłem przed ich małym telewizorem, czekając na ulubioną piosenkę z Lawrence Welk. Grali ją zawsze na końcu – była to piosenka pożegnalna. Słyszałem ją teraz jak płakał Striker.

 

Good night, good night until we meet again

Adios, au revoir, auf Wiedersehen, till then…

Good night, sleep tight…

 

Czy to nie zabawne, że pamięta się takie rzeczy? Pamiętam, że babcia przyniosła mi kubek domowej gorącej czekolady, tak gorącej, że pianki paliły mnie w usta, i piętkę świeżego, białego chleba posmarowanego margaryną. Po tym jak zjadłem swoje łakocie, zaprowadziła mnie do łóżka i opatuliła kołdrą, a ja przysłuchiwałem się falom rozbijającym się o skały, słodkiej melodii tamtej pożegnalnej piosenki, gdy babcia i dziadek rozmawiali przyciszonymi głosami w sypialni obok mnie.

- On umiał przedtem mówić, Eldridge – szepnęła babcia.

- Wiem – odparł dziadek.

Następnego dnia miałem na sobie to samo ubranie, które nosiłem wczoraj – moje jedyne ubranie, tylko że uprane i uprasowane – wyblakłe, pomarańczowe spodnie o pięć centymetrów za krótkie i koszulę wystrzępioną przy dziurkach od guzików. Twarz babci była czerwona od łez, a ja czekałem, aż przyjedzie po mnie mama ze swoim nowym chłopakiem. Bez względu na to jak bardzo raniło to babcię, moje serce przepełniała nadzieja i wręcz nie mogłem się doczekać, kiedy wybiegnę przez drzwi, bo kochałem mamę i zawsze będę ją kochał.

- Wiem, wiem – słyszę, jak mówi upadły ksiądz.

Wszystkie cele śmierci zamilkły, aby posłuchać.

- Czy jest już za późno? – pyta Striker błagalnym tonem.

Ksiądz milczy. Jego serce jest zaprawione w bojach. Nie potrafi dłużej kłamać.

- Bóg da ci odpowiedź – mówi przyciszonym głosem.

Korytarz jest pogrążony w ciszy. Po drugiej stronie, York siedzi w swojej celi z dłońmi złożonymi na podołku i słucha. Siedzę na pryczy z kocem na głowie, przyciskając do piersi Biały świt.

Tak to już jest. Za każdym razem, cały czas. Inni ludzie mają drzwi, które mogą zamknąć, pokoje, przez które mogą przejść. My nie mamy żadnej prywatności. Jesteśmy uwięzieni, na widoku przez cały czas. Każde skorzystanie z klozetu, każdy bąk, chrapnięcie i krzyk w środku nocy – słyszymy je wszyscy. Nasze drzwi muszą być ukształtowane z pragnień. Choć możliwe, że drzwi zrobione z życzeń są mocniejsze niż stal.

Modlitwa dobiegła końca. Ksiądz wstaje spocony, mając wrażenie, że jak zawsze nie zrobił tego porządnie. Bóg lubiłby go bardziej, gdyby i on był lepszy. Panie mój, proszę, myśli. Pozwól mi być lepszym.

Striker wyciera twarz. Szuka w swym wnętrzu uczucia rozgrzeszenia i odwraca do księdza, który strzepuje mokre od potu spodnie.

- Czy to już wszystko?

Ksiądz kiwa głową. Tak. To wszystko.

- Myślałem, że będzie coś więcej.

Przy drzwiach jego celi stoi naczelnik w otoczeniu strażników, którzy mają na sobie specjalne czarne koszule egzekutorów. Naczelnik jest ubrany w to co zwykle, spodnie w kant i koszulę.

Nie lubi przeciągać sprawy.

- Skończyliście? – pyta z szacunkiem księdza.

Ksiądz kiwa głową. Żałuje, że Pani nie pracowała nad tą sprawą. Jednak Striker nie był jej klientem.

Striker płacze.

- Nie chcę umierać – szlocha.

Oto kara za zniszczenie mojej książki, ty draniu, myślę sobie. Mam nadzieję, że pomylą leki i udławisz się w drodze do piekła.

- Gotów? – pyta naczelnik, a ja słyszę jak Striker wzdycha „tak”.

Drzwi otwierają się ze szczękiem. Strażnicy w czarnych koszulach wchodzą do środka, by zakuć Strikera w kajdany zapinane w kostkach i na nadgarstkach.

Striker w milczeniu opuszcza celę, powłócząc nogami. Jezus udał się w ostatnią podróż tak samo jak Hitler, myślę sobie. Na wszystkich przychodzi kolej, a teraz nadeszła twoja. Jedyny, któremu jak dotąd udawało się wymknąć, jest diabeł, ale gdy już go dopadniemy, ty i ja wypadamy z interesu.

Szurając, Striker mija moją celę, otoczony z dwóch stron strażnikami w czarnych koszulach, którzy dla bezpieczeństwa i wskazania kierunku trzymają go za łokcie. Idzie przez korytarz, popłakując. Zakrywam się cały kocem i ściskam książkę.

- Bezpiecznej podróży – woła czyjś głos.

- Chwała Odynowi – mówi następny.

Potem zapada długa cisza, a w sąsiedniej celi rozlega się cichy, przenikliwy głos Yorka:

- Jestem następny, ty draniu. Jestem następny.

 

(…)

Pani schodzi w dół do naszego lochu.

Sądząc po odgłosach jej kroków, to jej ostatnia podróż do tego miejsca. Przekonuje się w duchu, że nie może już dłużej zajmować się tą pracą – nie po tym co zrobiła. Gdyby ktoś się dowiedział, straciłaby wszystko. W cichym postukiwaniu jej obcasów słychać pożegnalną nutę. Będę rozkoszował się tym dźwiękiem tak samo, jak rozkoszowałem się wszystkimi jej dźwiękami.

Dotykam piersi pod kocem. Moje serce bije.

Jeśli dotrze do pokoju na samym końcu korytarza, znajdzie księdza w jego gabinecie. Siedzi za biurkiem. Na samą myśl o tym, że ją utraci, robi mu się niedobrze.

Chcę, aby Pani poszła tam i znalazła upadłego księdza. Chcę, aby powiedziała mu, że... że co? Że go potrzebuje. Powiedz: „Chodź ze mną. Poznajmy się lepiej.”

Słyszę, jak się zatrzymuje. Jeszcze jeden krok, myślę. Jeszcze jeden. Idź do niego. Uratuj siebie, uratuj jego. Ale ona zawraca. Ogarnia ją niepewność. Nie wierzy, że zasługuje na to, by on lub ktoś inny kiedykolwiek ją poznał. Myśli, że już zawsze będzie sama.

Nie mogę do tego dopuścić. Zrywam się z pośpiechu z pryczy i podchodzę do drzwi celi. Wymaga to ogromnego wysiłku – wiem, że nie mogę tego zrobić, ale muszę. Wkładam dłonie między kraty i czuję na skórze szokujący powiew powietrza dolatujący z korytarza.

Pani odwraca się. Zaraz mnie zobaczy. Macham rozpaczliwie kościstą ręką. Pani zastyga w bezruchu na mój widok. Nasze oczy się spotykają. Jest pierwszą osobą, która spojrzała na mnie po raz pierwszy od bardzo dawna.

Stoi jak skamieniała. Patrzy na mnie i na moją poruszającą się, kościstą dłoń.

Idź. Napieram myślami z całych sił. Idź. Idź do niego. Proszę – pozwól mu się poznać.

Pani stoi w bezruchu, patrząc na mnie – mnie – swymi oczami. Sekundę później zrywa się z miejsca i biegnie korytarzem prosto do pokoju księdza.



Trzęsę się na całym ciele. Wracam na posłanie i chowam pod kocem. Zastanawiam się jaka czeka mnie kara. Czy potwory pełzające pod moją skórą będą ścigać Panią? Czy zarazi nimi księdza? Czy mali człowieczkowie usłyszą i przyniosą młoteczki, a szubienicznicy będą wić się z oczekiwaniu? Czy złociste konie wrócą, by wydusić z Pani odpowiedź?

Ściany są nieruchome. Człowieczkowie nie nadchodzą. Szubienicznicy milczą. Konie milczą. A moje serce wypełnia spokój.

Siedzę pod kocem przez całą wieczność, nim uznaję, że Pani jest wystarczająco silna, by mnie zobaczyć. Pewnego dnia ujrzy potwory takimi jakie są i przestanie pytać samą siebie dlaczego ich szuka. Przestanie obwiniać się o chęć budowania dla nich zamków. Nawet potwory potrzebują spokoju. Nawet one potrzebują osoby, która pragnie słuchać – usłyszeć – abyśmy któregoś dnia mogli znaleźć słowa, którą są czymś więcej niż tylko pustymi frazesami. Może wtedy uda nam się powstrzymać ludzi takich jak ja od przyjścia na świat.

Pani ma dar, a ja nadzieję, że będzie z niego korzystać. To dar rozumienia ludzi taki ja ja.

 



Konkursy

14 urodziny
Czas trwania: 08-10-2024 - 22-10-2024
Postaw mi kawę na buycoffee.to