Prawda o kłamstwach. Tracy Darnton. YA! 2019
Kazali mi chodzić do psychologa. Minął już miesiąc, a ja wciąż marnuję popołudnia z doktorem Harrisonem z Mandela Lodge.
Ten gość to kretyn. Może nasze spotkania byłyby coś warte, gdyby znał się na swojej robocie i gdybym ja naprawdę przejmowała się śmiercią Hanny – ale on się nie zna, a ja się nie przejmuję. W efekcie oboje zabijamy czas, udając, że jest
inaczej.
– Gdyby tylko Hanna powiedziała mi, jak źle się czuje – mówię. – Mogłabym pomóc.
Przecieram oczy chusteczką higieniczną z pudełka ustawionego starannie na podłokietniku fotela.
Stoi tam specjalnie dla płaks, które uwielbiają przesiadywać w gabinecie, dziewczyn takich jak Maya czy Keira. Dramatyczne przedstawienia to ich hobby.
–Wiedziałam, że przejęła się zerwaniem z Edem, ale nie przyszłoby mi do głowy… – Zamiast dokończyć, zawieszam teatralnie głos.
Doktor Harrison wyciąga rękę, żeby poklepać mnie ze współczuciem po dłoni.
– Nikomu z nas nie przyszło – pociesza mnie. – Nikt nie dostrzegał żadnych sygnałów.
Dziwne, w końcu to on ma na ścianie wszystkie te oprawione w ramki certyfikaty kursów psychologii i poradnictwa, więc może powinien był coś zauważyć?
Hanna często się z nim spotykała z powodu swoich „problemów z ciałem”. (Hanna, najpiękniejsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek widzieliście). Ale mniejsza z tym, nie ma co drążyć tematu.
– Kto mógłby wiedzieć, co się dzieje w głowie drugiego człowieka? – dodaję, wydmuchując nos. Ironia przelatuje doktorkowi koło głowy, gdy potakuje i podaje
mi kolejną chusteczkę.
– Nie powinnaś się obwiniać, Jess. Byłaś dla niej dobrą przyjaciółką i współlokatorką.
Dlaczego miałabym się o cokolwiek obwiniać? Winię wyłącznie Hannę. Bo widzicie, to Hanna do tego wszystkiego doprowadziła. To ona zaczęła się umawiać z Edem. Nie dlatego, że dostrzegła w nim swoją drugą połówkę i nie mogła bez niego żyć; zaczęła to robić, bo Ed bardzo podobał się mnie, a ona doskonale wiedziała, że nic z tym nie zrobię. To była kolejna z jej gierek. A ponieważ każdy koleś gnał do niej z wywalonym jęzorem, ledwie pstryknęła palcami, Hanna wzięła sobie Eda. Tak po prostu.
Zobaczyłam ich razem w kolejce po lunch – rozmawiali szeptem, nachyleni do siebie, ona niby przypadkiem dotknęła jego ręki, on jej – i już wiedziałam, co się święci. To był zeszły trymestr, a dokładniej czternasty czerwca, godzina dwunasta pięćdziesiąt pięć. Na zewnątrz słoneczko, przyjemne dwadzieścia dwa stopnie.
Rano robiłyśmy matmę, od strony siedemdziesiątej drugiej do siedemdziesiątej ósmej podręcznika, w moim na siedemdziesiątej szóstej widniała plama po kawie. Hanna
włożyła tego dnia różowe conversy, śliczną sukienkę w kwiaty i… No, mogłabym opisać każdy szczegół stołówki i każdą osobę, która się tam wtedy znajdowała, ale trwałoby to całe wieki. Zanudziłabym was na śmierć.
Jezu, sama padłabym z nudów.
Wróćmy do świętej pamięci Hanny Carlsen. Udawałam, że mi to zwisa – to, jak ostentacyjnie okazywała mi swoją wyższość. Zmusiłam się do uśmiechu i wyszeptałam jej do ucha, że idealnie do siebie pasują, że są dla siebie stworzeni, a ona odrzuciła zalotnie platynowe włosy, bezwiednie kręcąc bransoletkami przyjaźni na nadgarstku. Ale tak naprawdę wszystko w sobie tłamsiłam. Czasami trudno mi puścić coś w niepamięć i pozbyć się urazy.
Zmuszam się do skupienia uwagi na doktorze Harrisonie. Proponuje mi jakieś proszki, jeśli dokucza mi bezsenność. Ostatnio wyjątkowo interesuję się farmakologią i fizyką. Dla zabawy wymyślam różne zadania, żeby szybciej płynął mi czas, podczas gdy doktor Harrison pucuje swoje okulary i nawija o zespole stresu pourazowego.
Pytanie 1 (5 punktów)
Wymień główne symptomy występujące po zmieszaniu alkoholu, kofeiny, środków zmniejszających łaknienie oraz niskiej samooceny.
Odpowiedź
Utrata wagi, nieostre widzenie, tachykardia, nudności, dezorientacja (unikać otwartych okien na trzecim piętrze).
Pytanie 2 (5 punktów)
Po jakim czasie nastoletnia dziewczyna ważąca czterdzieści pięć kilogramów uderzy w ziemię po wyskoczeniu z okna na trzecim piętrze?
Odpowiedź
Zajebiście krótkim – i nawet taki chudzielec jak Hanna narobi przy tym sporo syfu.
*
Nigdy nie przypuszczałam, że sprawa z Hanną może mieć taki finał. Zupełnie niepotrzebnie zafiksowała się na swoim wyglądzie – no i powinna dużo lepiej znosić krytykę. Ale tak to już jest: jedna rzecz prowadzi do drugiej, a kłamstwo powoduje całą lawinę kolejnych, które ostatecznie prowadzą do niezamierzonych konsekwencji. Życie jest ich pełne.
Doktor Harrison skubie palcami krzaczaste brwi i znów irytująco cmoka językiem. Robi to za każdym razem, gdy w gabinecie zapada cisza, choć tym razem to on pierwszy pęka.
– To prawdziwa tragedia, gdy gaśnie tak młode i rokujące życie – sypie sloganami rodem z ciasteczek z wróżbą. – Utrata bliskiej osoby rzuca na życie cień, z którego trudno się wydostać. – O proszę, kolejny. – Ale czas leczy rany. – Bum! Istny hat trick komunałów. Zamiast się tu marnować, powinien założyć firmę produkującą kartki z pozdrowieniami lub tandetne kalendarze.
Kto wie, może już ją prowadzi i właśnie stąd zna
te wszystkie puste, nic nieznaczące hasełka… Czy naprawdę do niego nie dociera, że jako psycholog powinien przede wszystkim słuchać, zamiast wygłaszać opinie? Cóż, ja nie będę mu tego tłumaczyć.
Nie chciałabym wstrząsnąć jego porządkiem świata – wydaje się przywiązany do tego obskurnego gabinetu w szkole na końcu świata. I do życia z żoną o mysiej twarzy, która uśmiecha się do mnie nieśmiało ze zdjęcia na biurku. Wcześniej stało na środkowej półce, ale musiał je tu przenieść.
– Pamiętaj, że w każdej chwili możesz ze mną porozmawiać, Jess, nie tylko podczas tych sesji. – Wyciąga z szuflady karteczkę, a z kieszeni koszuli staromodne wieczne pióro. W niezręcznej ciszy rozlega się chrobot stalówki. – Spotkajmy się znów o siedemnastej w czwartek. Zapisałem ci, żebyś nie zapomniała.
– Oczywiście – odpowiadam z drżącą wargą i chowam karteczkę w dłoniach. – I dziękuję, że tak cierpliwie mnie pan wysłuchał.
Jestem po prostu urocza, bo doktorek uwielbia takie łzawe teksty. Mogłabym przysiąc, że szklą mu się oczy, kiedy zamykam za sobą drzwi.
Gdy tylko zostaję sama, drę tę głupią kartkę na kawałki i pozwalam, żeby skrawki papieru porwał wiatr. Kto jak kto, ale ja akurat nie potrzebuję pisemnych przypomnień.