Pozłacane wilki. Roshani Chokshi. Galeria Książki 2019
Séverin
Miesiąc wcześniej…
Séverin zerknął na zegar – jeszcze dwie minuty.
Wokół niego zamaskowani członkowie Zakonu Babel intensywnie wachlowali się białymi lizakami aukcyjnymi, poszeptując do siebie w niecierpliwym oczekiwaniu na ostatnią licytację.
Séverin odchylił do tyłu głowę. Na suficie pokrytym freskami martwi bogowie mierzyli nieprzychylnymi spojrzeniami tłum zgromadzony poniżej. Starał się nie zerkać na ściany – na próżno. Symbole dwóch ostatnich Domów frakcji francuskiej osaczały go ze wszystkich stron. Półksiężyce Domu Nyks. Ciernie Domu Kory.
Pozostałe dwa symbole pieczołowicie usunięto ze wzoru.
– Panie i panowie z Zakonu, nasza wiosenna aukcja zbliża się ku końcowi – oznajmił aukcjoner. – Dziękujemy państwu za uczestnictwo w tej wyjątkowej sprzedaży. Jak wiadomo, przedmioty z dzisiejszej aukcji zostały uratowane w odległych krainach, takich jak pustynie Afryki Północnej i wspaniałe pałace Indochin. Po raz kolejny składamy podziękowania dwóm francuskim Domom, które raczyły udzielić gościny tegorocznej aukcji. Chylimy czoła przed Domem Nyks. Chylimy czoła przed Domem Kory.
Séverin podniósł dłonie, ale nie miał zamiaru klaskać. Długa blizna na jego dłoni zalśniła srebrzyście w świetle świeczników, przypominając o dziedzictwie, którego mu odmówiono.
Séverin, ostatni z linii Montagnet-Alarie, dziedzic Domu Vanth, i tak wyszeptał jego nazwę.
– Chylę czoła przed Domem Vanth.
Dziesięć lat temu Zakon ogłosił, że linia Domu Vanth wygasła.
Zakon kłamał.
Podczas gdy aukcjoner rozpoczął długą przemowę o uświęconych, ciężkich obowiązkach Zakonu, Séverin dotknął skradzionej maski, którą miał na twarzy. Tworzyła ją plątanina metalowych cierni i oszronionych róż, uformowana tak, by szron nigdy się nie stopił, a róże nigdy nie zwiędły. Maska należała do posłańca Domu Kory, który – o ile Séverin podał mu prawidłową dawkę – ślinił się obecnie w luksusowym apartamencie w hotelu Eden.
Według uzyskanych przez niego informacji przedmiot, po który tu przyszedł, miał być lada chwila wystawiony na aukcji. Wiedział, co będzie się wówczas działo. Obecni na sali zaczną podbijać cenę, ale od niechcenia, bo wszyscy będą wiedzieli, że Dom Nyks ustawił licytację – to on kupi ten przedmiot. Jednak mimo że Dom Nyks wygra, artefakt zniknie stąd razem z Séverinem.
Uniósł kącik ust w uśmiechu i jednocześnie wyciągnął do góry dłoń. Z unoszącego się nad nim żyrandola z szampanem natychmiast oderwał się kieliszek i pofrunął prosto do jego ręki. Séverin podniósł smukłe naczynie do ust, nie pijąc; po raz kolejny przyjrzał się znad brzegu kieliszka układowi sali balowej, zapamiętując, gdzie znajdują się wyjścia. Spiętrzone perłowe makaroniki ułożone na kształt gigantycznego łabędzia wyznaczały wyjście wschodnie. Młody dziedzic Domu Nyks, Hypnos, właśnie dopił tam kieliszek szampana i dał znak, że chce następny. Séverin nie rozmawiał z Hypnosem od dzieciństwa. Byli wówczas dla siebie czymś w rodzaju towarzyszy zabaw i jednocześnie rywali – obu wychowywano niemal identycznie, obu przygotowywano do tego, by kiedyś objęli we władanie pierścienie swoich ojców.
Było to jednak w innym życiu.
Séverin zmusił się, by oderwać wzrok od Hypnosa, i spojrzał na kolumny w kolorze lapis lazuli stróżujące przy wyjściu południowym. Przy zachodnim czterej strażnicy Sfinksy stali bez ruchu w swoich frakach i krokodylich maskach.
To z powodu Sfinksów nikt nie mógł ukraść niczego Zakonowi. Maska Sfinksa była w stanie wywęszyć i wytropić ślad każdego przedmiotu, któremu nadano znak Domu za pomocą pierścienia matriarchini lub patriarchy.
Séverin wiedział jednak, że wszystkie artefakty były tutaj nieoznakowane i miały otrzymać znaki Domów dopiero po zakończeniu aukcji, w czasie przekazywania ich nabywcom. Zatem między sprzedażą a odbiorem przedmiotu pozostanie kilka cennych chwil, podczas których przedmiot ten będzie można skraść. I nikt, nawet Sfinks, nie zdoła wyśledzić, gdzie się podział.
Nieoznakowane przedmioty, podatne na kradzież, nie były jednak całkowicie pozbawione ochrony.
Séverin zerknął na północny kraniec sali, po przekątnej, tam, gdzie znajdowała się przechowalnia ze wszystkimi nieoznakowanymi rzeczami czekającymi na nowych właścicieli. Przy wejściu do pomieszczenia leżał ogromny lew z kwarcu. Jego krystaliczny ogon uderzał leniwie o marmurową podłogę.
Zadźwięczał gong. Séverin podniósł wzrok na podium – właśnie wchodził na nie bladolicy mężczyzna.
– Największą dumą napełnia nas ostatni przedmiot, który państwu prezentujemy. Ten kompas, zabrany z Pałacu Letniego w Chinach w 1860 roku, został uformowany za czasów dynastii Han. Jego właściwości obejmują nawigację za pomocą gwiazd i odróżnianie kłamstw od prawdy – mówił aukcjoner. – Mierzy dwanaście na dwanaście centymetrów i waży kilogram dwieście gramów.
Nad głową aukcjonera zamigotał hologram kompasu. Urządzenie wyglądało jak prostokątny kawałek metalu z okrągłym zagłębieniem w środku. Całą powierzchnię pokrywały wyryte chińskie ideogramy.
Opis właściwości kompasu był imponujący, ale Séverina nie interesowało samo urządzenie. Ważna była dla niego ukryta w nim mapa skarbów. Kątem oka obserwował, jak Hypnos z entuzjazmem klaszcze w ręce.
– Cena wywoławcza wynosi pięćset tysięcy franków.
Mężczyzna z frakcji włoskiej uniósł swój lizak aukcyjny.
– Pięćset tysięcy od pana Monserro. Czy widzę?…
Hypnos z Domu Nyks podniósł rękę.
– Sześćset tysięcy – ogłosił aukcjoner. – Sześćset tysięcy po raz pierwszy, po raz drugi…
Ludzie obecni na sali zajęli się rozmową. Nie warto było się wysilać w ustawionej licytacji.
– Sprzedane! – oznajmił aukcjoner ze sztucznym entuzjazmem. – Domowi Nyks za sześćset tysięcy. Patriarchę Hypnosa po zakończeniu aukcji prosimy o wysłanie do przechowalni posłańca Domu wraz ze służącym na zwyczajową ośmiominutową inspekcję. Przedmiot będzie się znajdował w specjalnym pojemniku. Dopiero potem będzie go pan mógł oznaczyć swoim pierścieniem.
Séverin odczekał chwilę, a później przeszedł szybkim krokiem wzdłuż ściany atrium do kwarcowego lwa. Za zwierzęciem rozpościerał się ciemny korytarz z marmurowymi kolumnami. Oczy lwa spojrzały na niego obojętnie; Séverin zwalczył odruch dotknięcia swojej skradzionej maski. Przebrany za posłańca Domu Kory miał prawo wejść do przechowalni i dotknąć jednego przedmiotu – mógł to robić przez dokładnie osiem minut. Miał nadzieję, że skradziona maska wystarczy, by przejść obok lwa, ale jeśli zwierz zechce zobaczyć jego monetę katalogową – formowaną monetę zawierającą informacje o lokalizacji każdego obiektu w posiadaniu Domu Kory – będzie po nim. Nie udało mu się znaleźć tej przeklętej monety w ubraniu posłańca.
Séverin ukłonił się przed kwarcowym lwem i stanął bez ruchu. Ten nie zrobił nic. Mijały chwile, a nieruchome spojrzenie lwa parzyło Séverinowi twarz. Oddech zaczynał mu gęstnieć w płucach. Tak bardzo pragnął tego artefaktu – i tak bardzo tego nienawidził. Tkwiło w nim tak wiele pragnień, aż zdawało mu się, że w jego ciele nie ma już miejsca na krew.
Séverin nie podnosił wzroku z podłogi, dopóki nie usłyszał dźwięku – zgrzytu poruszających się kamieni. Wypuścił powietrze. Aż zapulsowało mu w skroniach, gdy przed nim pojawiły się drzwi do przechowalni. Bez pozwolenia lwa formowane drzwi pozostałyby niewidoczne.
Z nisz w ścianach przechowalni wychylały się marmurowe posągi bogów i stworzeń mitycznych. Séverin podszedł prosto do postaci warczącego minotaura. Uniósł scyzoryk do rozdętych nozdrzy posągu. Formowane ostrze zaparowało od ciepłego oddechu. Jednym czystym ruchem Séverin pociągnął czubek ostrza w dół, po głowie i ciele posągu. Statua rozszczepiła się; marmur zasyczał, wypuszczając kłęby pary, i ze środka wytoczył się historyk Séverina, osuwając się na niego. Enrique sapnął i otrząsnął się.
– Schowaliście mnie w minotaurze?! A dlaczego Tristan nie mógł stworzyć ukrytego wymiaru w jakimś przystojnym greckim bogu?
– Jego talent dotyczy materii ciekłej. Z kamieniem mu tak dobrze nie idzie – przypomniał Séverin, wkładając nóż do kieszeni. – Musiał to być albo minotaur, albo etruska waza ozdobiona jądrami byka.
Enrique zadrżał.
– Doprawdy… Co za ludzie patrzą na wazę z jądrami byka i mówią: „To! Właśnie to muszę mieć”?
– Znudzeni, bogaci i ekscentryczni.
Enrique westchnął.
– Czyli wszystko, do czego w życiu dążę.
Spojrzeli na krąg skarbów, z których wiele było formowanymi reliktami starożytnych cywilizacji zrabowanymi ze świątyń i z pałaców. Posągi i sznury klejnotów, urządzenia pomiarowe i teleskopy…
Z tylnej części sali spoglądał na nich surowo onyksowy niedźwiedź o rozwartej paszczy, symbolizujący Dom Nyks. Obok niego zatrzepotał skrzydłami szmaragdowy orzeł reprezentujący Dom Kory. Wokół stała na baczność reszta zwierząt symbolizujących inne frakcje Zakonu z całego świata. Był wśród nich niedźwiedź brunatny wyrzeźbiony z opalu ognistego dla Rosji, wilk wyrzeźbiony z berylu dla Włoch, a nawet obsydianowy orzeł Cesarstwa Niemieckiego.
Enrique poszperał w stroju służącego Zakonu i wyciągnął prostokątny metalowy przedmiot – wyglądający kubek w kubek jak kompas zdobyty właśnie przez Dom Nyks.
Séverin wziął do ręki falsyfikat.
– Wciąż czekam, aż ktoś mi podziękuje, wiesz? – westchnął Enrique. – Całe wieki zajęły mi badania źródłowe i wykonanie tego cacka.
– Zajęłoby ci to mniej czasu, gdybyś zaprzestał irytowania Zofii.
– To niemożliwe. Wystarczy, że nabiorę powietrza, a twoja inżynier już śle okręty wojenne.
– Zatem wstrzymaj oddech.
– Nie ma sprawy. – Enrique przewrócił oczami. – Zawsze tak robię, ilekroć pozyskujemy nowy okaz.
Séverinowi wyrwał się śmiech. „Pozyskiwanie” – tak zwał swoją nietypową pasję. Słowo to brzmiało… arystokratycznie. I wręcz praworządnie. To Zakonowi zawdzięczał ten zwyczaj pozyskiwania. Gdy uznano, że Séverin nie ma prawa podawać się za dziedzica Domu Vanth, znalazł się na czarnej liście we wszystkich domach aukcyjnych i nie mógł legalnie kupować formowanych antyków. Gdyby tego nie uczyniono, być może nie zainteresowałby się aż tak bardzo przedmiotami, od których chciano go trzymać z dala. Niektóre z nich były, jak się okazało, własnością jego rodziny. Po ogłoszeniu wygaśnięcia linii Montagnet-Alarie wszystkie dobra Domu Vanth zostały sprzedane. Kilka miesięcy po tym, jak Séverin skończył szesnaście lat i uzyskał dostęp do środków złożonych dla niego w specjalnym funduszu, odzyskał co do jednego sprzedane przedmioty należące wcześniej do Domu Vanth. Następnie zaproponował swoje usługi pozyskiwania zagranicznym muzeom i gildiom kolonialnym, wszystkim organizacjom pragnącym odzyskać to, co niegdyś zrabował Zakon.
Jeśli plotki o kompasie mówiły prawdę, może będzie mógł dzięki niemu zaszantażować Zakon… A potem zdobędzie jedyną rzecz, której nadal pragnął: swój Dom.
– Znowu to robisz – zauważył Enrique.
– Co?
– To takie „podstępne knucie ze wzrokiem wpatrzonym w dal”. Co ukrywasz, Séverinie?
– Nic.
– Ty i te twoje sekrety…
– To dzięki sekretom moje włosy są tak lśniące. – Séverin przesunął dłonią po falistych puklach. – Zabieramy się do pracy?
Enrique skinął głową.
– Sprawdźmy to miejsce.
Podrzucił do góry formowaną kulę, która zawisła nieruchomo w powietrzu. Buchnęło z niej światło i przesuwało się po ścianach i nad przedmiotami, skanując je.
– Brak urządzeń nagrywających.
Séverin kiwnął głową i zajęli miejsca przed onyksowym niedźwiedziem Domu Nyks. Stał na postumencie, a w jego rozwartych szczękach czerwieniło się jak jabłko aksamitne pudełko z chińskim kompasem. Gdy Séverin dotknie pudełka, będzie miał niecałe osiem minut, aby je zwrócić na miejsce. Inaczej bowiem – jego wzrok padł na lśniące zęby zwierzęcia – niedźwiedź odbierze mu je siłą.
Wyjął pudełko, a jednocześnie Enrique wyciągnął wagę. Zważyli pojemnik z prawdziwym kompasem, aby sprawdzić jego masę przed zamienieniem go na kopię.
Enrique zaklął.
– Różni się o włos. Ale powinno się udać. Różnicę trudno zauważyć nawet na wadze.
Séverin zacisnął zęby. Nie miało znaczenia, czy trudno to zauważyć na wadze. Istotne było, czy różnica będzie dostrzegalna dla niedźwiedzia z onyksu. Ale za daleko już zaszli, by się teraz wycofać.
Séverin włożył pudełko do pyska niedźwiedzia, wciskając je do środka, aż w paszczy zniknął jego nadgarstek. Onyksowe zęby drapnęły o rękę. Gardło posągu było chłodne i suche, zdecydowanie zbyt nieruchome. Dłoń Séverina drżała, choć starał się za wszelką cenę zachować spokój.
– Oddychasz? – szepnął Enrique. – Bo ja absolutnie nie.
– Nie pomagasz mi – warknął Séverin.
Jego ręka była zanurzona w paszczy już po łokieć. Niedźwiedź stał sztywno. Ani mrugnięcia.
Dlaczego nie przyjmuje pudełka?
W ciszę wdarło się skrzypienie. Séverin szarpnął ręką. Za późno. Zęby niedźwiedzia wydłużyły się w mgnieniu oka, tworząc wąskie pręty. Enrique spojrzał na uwięzioną dłoń Séverina i zbladł, a z ust wyrwało mu się jedno słowo:
– Szlag.