Poczwarka. Ula Gudel. Book Edit 2024. Fragment
Żagiew ziewnął szeroko i leniwie otworzył jedno oko.
– Słyszałeś? – zapytał Wybłysk podekscytowanym tonem i wyciągał
szyję, by zaspokoić swoją ciekawość. – Któż przychodzi do Źródła tak
wcześnie rano?
– Daj spać, zakuta pało! – warknął Żagiew. – Najpewniej ptak albo
inny szczur strącił jakiś kamień w tunelu, a ty od razu machasz ogonem
z radości. Ona się dzisiaj nie zjawi!
Jego zroślak nie dał się tak łatwo zbyć. Poderwał wspólne cielsko
i niczym młode szczenię ruszył w podskokach.
– Słyszę kroki! Słyszę kroki! Słyszę kroki! – pokrzykiwał w przypływie
euforii.
Nie pierwszy raz od tysięcy lat Żagiew przeklinał podły los, który obdarzył
go bliźniakiem – jedno ciało, dwie głowy, dwie odmienne natury.
Tak przeznaczenie zadrwiło z najpotężniejszego gatunku, który stąpał
po tym nędznym padole. Dwugłowy smok. Kto to widział takie rzeczy!
Żagiew był pewien, iż gdyby urodził się bez tej tępej narośli, przeszedłby
do historii jako jeden z najpotężniejszych i najmędrszych jaszczurów,
jakie chodziły po świecie. Tymczasem utknął jako strażnik Źródła razem
z tym upierdliwym tłukiem. Starość nie mogła być bardziej irytująca.
Tym razem jednak wydawało się, że jego przygłupi brat miał rację,
bo po chwili od wejścia do jaskini doszło ich wyraźne echo ludzkich
kroków. Tylko jeden człowiek tu przychodził. Żagiew w pośpiechu poprawił
łapą błękitne łuski na czubku głowy na wypadek, gdyby znowu
zadarły mu się we śnie.
W końcu ujrzał wysoką niewieścią sylwetkę odzianą w szare szaty.
Jej włosy, niegdyś kruczoczarne, teraz na skutek ciężkich przeżyć, jakich
doznała w swoim krótkim życiu, iskrzące się srebrem, zaplotła w długi
warkocz do kolan.
– Bądźcie pozdrowieni, przedwieczni! Przepraszam, iż nachodzę was
o tak wczesnej porze.
– Ależ, moja droga, kto rano wstaje, ten nie jest szachrajem… Zawsze
tak powiadałem – podkreślił Żagiew.
– A nie brzmiało to tak: „Kto rano wstaje, ten mocz oddaje”? – Wybłysk
wyszczerzył zęby w swoim przygłupim uśmiechu.
– Nie – warknął drugi smok i kontynuował konwersację z nowo
przybyłą. – Rad jestem cię widzieć o każdej porze dnia i nocy, moja
droga. Widzę, że twoje piękne oczy noszą nowe zmartwienie.
– Rzeknij słowo, a pożrę każdego, kto jest źródłem twego niepokoju
– zadeklarował jego bliźniak, po czym uderzył potężną łapą w pierś, na
skutek czego Żagiew zakrztusił się i odkaszlnął.
Tłumok.
– Przyszłam prosić o możliwość zajrzenia do Źródła. – Jej aksamitny
głos jak zawsze budził w smoku dziwną melancholię. Było w niej tyle
smutku, ile może pomieścić serce osoby bez nadziei. – Chcę wiedzieć,
co dzieje się w moich ojczystych stronach.
– Przejmujesz się losem tego młodzieńca? – Żagiew nie mógł ukryć
zazdrości, którą odczuwał, ilekroć wspominała swoje poprzednie życie.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Dręczą mnie obawy o los Dziewczyny bez Imienia.
– Jak nas wszystkich – zapewnił gorliwie Wybłysk. – Ale wiesz, że
nie wolno nam się mieszać. Nim zdążyłoby nam to zaświtać w głowie,
a zaraz, pstryk! Zjawiłby się Usypiacz i zagwizdał nas wszystkich na
wieczność.
– Być może, gdybym z nim pomówiła, przekonałabym go. – Podeszła
powoli do kryształowej tafli magicznej cieczy, która rozpościerała się
u stóp dwugłowego smoka.
Oba łby prastarego stworzenia równocześnie przekrzywił się w wyrazie
sceptycyzmu.
– Znasz tego nieczułego ladaco, moja droga – rzekł Żagiew. – A istoty,
od których przyjmuje polecenia ta oziębła ameba, nie są po stronie
dziewczyny.
– Może razem odkryjemy coś, co ich przekona? – wyrwał się jego
tępy brat.
– Masz rację, Wybłysku. – Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– W końcu jesteście Strażnikami Źródła, czyż nie? Któż lepiej niż wy
potrafiłby się nim posłużyć?
Żagiew dałby sobie odkroić lewą łapę (tę, od strony jego bliźniaka),
by częściej oglądać oznaki zadowolenia na jej obliczu. Długim pazurem
dotknął błyszczącej tafli, która natychmiast zastygła niczym polerowana
tarcza z najczystszego srebra. Przed ich oczyma pojawiły się znajome
mury Kamiennego Gniazda.
– Spójrzmy zatem.