"Łowca snów" - Rafał Christ

Łowca snów

     Przemek źle się czuł. Wiedział, że tej nocy znowu się to powtórzy. Bał się tego, nie chciał tego. Słońce już zaszło, wiedział, że musi trzymać się na nogach jak najdłużej.

     Nawet teraz, gdy siedział na ganku swojego domu, paląc papierosa, robiło mu się niedobrze. Spojrzał w niebo jakby z pytaniem, dlaczego właśnie on. Przecież nie narobił w życiu dużo złego, a na pewno nie więcej niż inni.

     Łowca snów delikatnie brzęczał wisząc na wiacie pokrywającej ganek. Nie wierzył zbytnio w te wymysły Indian Ojibwa, ale musiał próbować wszystkiego. Chciał się w końcu wyzbyć tych koszmarów, a obiekt chyba coś działał, bo już od ponad tygodnia nie śnił. Nie śnił nic, ani dobrych, ani złych snów.

     Ręce mu się pociły, dostawał gorączki, w żołądku go kłuło. Domyślał się, że to oznaka końca prawie rocznego spokoju. Zgasił niedopałek pod butem i wszedł do środka.

     Zaparzył sobie kawę. Nie musiała mu smakować, miało go tylko obudzić. Było w niej więcej kawy niż wody, ale nie przeszkadzało mu to, pomagało wręcz.

     Wszedł do sypialni. W łóżku leżała jego ukochana, Justyna. W sypialni unosił się odór jakby zgnitego mięsa, połączony z zepsutym masłem.

     -Chyba powinniśmy zmienić lodówkę. Czuję ten smród. –powiedział Przemek

     Odpowiedziała mu tylko głucha cisza. „Pewnie już śpi” pomyślał. Zazdrościł jej tego długiego i mocnego snu. Mogła przespać cały dzień, a po dwóch godzinach położyć się i przespać jeszcze kilka godzin. No i z pewnością nie męczyły jej koszmary. Już nie.

     Przemek usiadł z kawą przy biurku, otworzył swój pamiętnik. To pozwalało mu jakoś przeboleć swoją przypadłość. Ostatni wpis pochodził z dwudziestego lutego, teraz był trzeci marzec. Zapisał na górze kartki datę.

     „Czuję, że to dzisiaj się powtórzy. Boję się tego. Najbardziej się obawiam, że komuś znowu zdarzy się krzywda. Może uda mi się nie usnąć tej nocy. To będzie najlepsze wyjście” notował.

     Nic by mu nie przeszkadzało, gdyby śnił swoje nic nieznaczące koszmary. Niestety śnił koszmary innych ludzi. Najczęściej tych, z którymi miał styczność w ciągu dnia. Świadomość w tych snach posiadał taką samą jak za dnia. Gorzej, że zawsze osobie, której koszmar śnił, działo się coś złego. Prawie jak u Krugera, tyle, że on tego nie chciał.

     „Zastanawiam się, czy nie mógłbym jakoś wykorzystać tej mocy. Boję się o swoje życie. W końcu przyśni mi się mój własny sen. Może to będzie tej nocy. Jeszcze nigdy nie czułem się tak źle.” Pisał dalej.

     Na pisaniu i piciu kawy zleciał mu czas do czwartej nad ranem. Nagle się zapomniał i położył głowę w rękach rozłożonych na biurku. Tak usnął.

     Nagle znalazł się w zupełni innym świecie. Stał spragniony na pustyni. Nigdzie oazy, ani nawet fatamorgany. Dookoła piasek. Rozejrzał się dookoła. Słońce już zachodziło, a na wschodzie ujrzał wielki dom. Podobny do jego, ale dużo większy. Wyszła z niego Justyna. Nie odezwała się słowem. Spojrzała na niego i przystawiła palec wskazujący do ust, po czym roześmiała się. Przywołała go gestem. Zaczął biec w jej stronę.

     Dobiegł i ją przytulił. Próbował pocałować, ale ręką odepchnęła jego usta. Śnił świadomie, wiedział, że to nie dzieje się naprawdę. Prawdziwy był tylko strach, pożądanie i świadomość grzechu. Potrafił go wyczuć. Według niego grzech śmierdział. Znał dobrze jego zapach. Justyna chwyciła go za rękę i wprowadziła do domu.

     W urządzonym w gotyckim stylu pokoju, trzy dziewczynki, w wieku do dziesięciu lat, grały w gumę i śpiewały piosenkę. Nie słyszał jej słów, tylko widział ruchy ust. Nagle przestały grać i zaczęły mu się przyglądać. Ich twarze zaczęły się zmieniać. Pojawiały się zmarszczki i różnego rodzaju blizny. Teraz wyglądały jak dziesięciolatki z twarzą czterdziestolatek. Odwodnione. Patrzące na niego jak na ostatnią butelkę ulubionego napoju.

      Dzieci otoczyły go i zaczęły ciągnąć za koszulę. Próbował je odpychać, nie dawały za wygraną. Coś mówiły, ale ciągle nie słyszał ich głosu. Tylko ruchy warg. Justyna przystawiła mu usta do ucha.

     -Chcą się tobą pobawić. Pozwól im. –wyszeptała

     -W czyim śnie jestem? –zapytał

     -Pan zaraz do ciebie przyjdzie. –ugryzła go w ucho –A teraz musisz dać się sobą pobawić.

     Nie wie, dlaczego, ale się zgodził. Pozwolił zaprowadzić się dziewczynkom do innego pokoju.

     Ten z kolei przypominał starą szopę z narzędziami. Zbudowaną ze starych, przemokłych desek. Promienie zachodzącego słońca wpadały do pomieszczenia między nimi. Odwrócił się, w drzwiach stanęła Justyna. Spojrzał na nią błagającym wzrokiem, a ona tylko pokiwała głową.

     -W co chcecie się bawić? –zapytał mimo woli

     Znowu nie słyszał ich ust, tylko te ruchy wargami. Dwie wciąż ciągnęły go za koszule, bał się, że ściągną mu spodnie. Trzecia dziewczynka podeszła do ściany, na której wisiały narzędzia. Ściągnęła z gwoździa piłę do metalu i wróciła do reszty. Podała ją Przemkowi. Niepewnie, ale ją chwycił. Obejrzał i nie wiedział, co z nią zrobić. Mała wskazała na swoją koleżankę, która przestała go ciągnąć za koszulę i uśmiechała się. Spojrzał na Justynę.

     -Ona tego chce. To jej katharsis. –powiedziała kobieta

     Przejechał piłą po szyi dziewczynki. Ta bezgłośnie zaczęła krwawić i padła na ziemię. Dwie pozostałe przykucnęły przy niej i wsadzały ręce w wycięty otwór. Jedna wyciągnęła z niego krtań i poczęły to jeść.

     Justyna do nich podeszła. Chwyciła Przemka za twarz i pocałowała tak namiętnie jak jeszcze nigdy. Wskazała na ciało dziewczynki. Nic nie powiedziała, ale on wiedział, co ma zrobić.

     Klęknął przy niej. Dziewczynka podała mu kawałek krtani, który ugryzł, przy czym ubrudził się cały jej krwią. Spojrzał na Justynę, która wyciągnęła rękę. Podał jej mięso, a ona dokończyła jeść. Kucnęła i przycisnęła palcem wskazującym lewą pierś martwej dziewczynki. Przemek wstał i podszedł pod ścianę.

     Ściągnął z niej pilnik i wrócił do zwłok. Wsadził narzędzie dokładnie w miejsce, w którym Justyna trzymała palec. Robił coraz większy otwór i w końcu wyciągnął jej serce. Podał kobiecie z nadzieją w oczach. Ona wybuchła śmiechem. Rzuciła narząd do drugiego pokoju. Żywe dziewczynki niczym psy aportujące patyk, rzuciły się za sercem. Przemek nie wiedział, co z nim robią.

     -Musiałam się ich pozbyć. Pan zaraz przyjdzie. –powiedziała Justyna, a z wargi kapała jej krew z niedawno zjedzonej krtani

     -Kim jest ten pan? –zapytał Przemek

     -Poznasz go na pewno, o to się nie bój.

     -Czy on zginie?

     -Pan nie może zginąć.

     -Ale to sen.

     -Nie słońce… To twój sen. Jedyne, co jest tu nierzeczywiste to ja.

     -Ale jak się obudzę, będziesz obok?

     -Zawsze jestem obok. Zawsze możesz się mną bawić.

     Wtedy kobieta podniosła bluzkę, a na brzuchu zaczęła pojawiać się krew. Tworzyła wzór. Znak wyglądał dokładnie jak łowca snów zawieszony na ganku. Przemek przyglądał się z podziwem, tak jak malarz patrzy na swoje największe dzieło, zaraz po jego skończeniu.

     -Nie sądzę, żeby to pomagało. –powiedział dotykając wzoru

     -Przyjrzyj się. Przybliż głowę.

     Przemek tak zrobił. Między dziurami w siatce pojawiły się głowy różnych ludzi próbujące wydostać się na zewnątrz. Za nimi płonął ogień, a ich twarze robiły się czerwone. Skóra z nich zaczęła odchodzić.   Mężczyzna odsunął twarz z obrzydzeniem.

     -Co to jest? –zapytał

     -Koszmary, które utknęły w twoim łowcy, a zajął się nimi mój pan.

     -To czemu łowca nie zatrzymał tego koszmaru?

     -Viega mu nie pozwolił.

     -Kto to jest Viega?

     -Powtórz to trzy razy.

     -Viega, Viega, Viega… -poczuł się jak idiota

     Justyna pocałowała go ponownie. Złapał ją za tył głowy i poczuł jak jej włosy stają się coraz to krótsze. Nie przestawał całować. Przejechał dłonią po jej twarzy i poczuł zarost. Otworzył oczy. Zobaczył mężczyznę.

     Potężny, rozbudowany mężczyzna uśmiechnął się, gdy Przemek się od niego odsunął. Na twarzy miał domalowany szminką uśmiech i nosił zielony kubraczek. Przypominał trochę elfa mikołaja, lub jakiego klauna.

     -Jestem Viega. –powiedział mężczyzna

     Przemek rozglądnął się dookoła. Już nie znajdowali się w szopie, ale na środku jakiegoś pałacu. Tuż obok nich stała fontanna, z której płynęła krew. Viega podszedł do niej. Podniósł z ziemi kielich i napełnił go. Wziął potężnego łyka. Przemek zauważył Justynę podchodzącą do nich.

     -Wybacz tą małą zamianę, ale nie mogłem się oprzeć. –powiedział klaun

     -Co tu się dzieje?

     Viega podał mu kielich.

     -Jestem twoim wybawieniem. Właśnie śnisz mój sen.

     -Ale jakim cudem ty o tym wiesz?

     -Łowcy snów mają pewną specyficzną cechę. Wszystkie koszmary, które łapią są wypuszczane i trafiają do ośrodka energii. Czyli ciebie. W każdym pokoleniu jest kilka takich osób. Niedawno to odkryłem. Jestem taki jak ty, z tym, że ja to lubię i mogę wykorzystywać.

     -Czego chcesz?

     -Będziesz na moje zawołania. Rozumiesz?

     -Nie.

     -Razem możemy osiągnąć wszystko.

     -Nie.

     -Ta dziewczynka…

     -No?

     -To moja córka. Zabiłeś ją. Jesteś mi coś winien.

     -Nie wiedziałem.

     -Teraz wiesz.

     -Moje dwie pociechy mi zostały. Nie rozpaczam.

     -Co będzie ze mną?

     -Teraz możesz się obudzić.

     Przemek obudził się na biurku. Zapach nie dawał mu spokoju. Poszedł do kuchni. Zaparzył sobie kawę i zrobił przegląd lodówki. Nie znalazł mięsa, ani masła. Nie miał pojęcia, co tak może śmierdzieć. Rozniosło się już na całe mieszkanie. „Justyna się obudzi to coś z tym zrobi.” Pomyślał.

     Miał wolny dzień. Nigdzie nie musiał się śpieszyć, jednak sen nie dawał mu spokoju. Wyszedł na ganek i odpalił papierosa. Przyjrzał się łowcy snów. Ściągnął go i obracał w ręce. Zaglądał do środka. Bał się, że ujrzy to samo, co na brzuchu Justyny. Nie powie jej o tym. Bez sensu. Bał się, że może jej się coś stać. W końcu o niej śnił.

     Ścisnął łowcę snów w dłoni i rzucił przed siebie. Wydawało mu się, że wciąż śni. Wrócił do środka. Tyle, co zasiadł na swoim ulubionym fotelu i chwycił pilota, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Wstał niechętnie i poszedł otworzyć.

     Na ganku stał Viega. Przemek go poznał pomimo braku makijażu. Gość w dłoni trzymał rzucanego łowcę snów.

     -Nie robiłbym tego na twoim miejscu. –powiedział

     -Dlaczego?

     -Nie poradzisz sobie ze wszystkimi koszmarami.

     Odłożył przedmiot, wyciągnął z kurtki gazetę i postawił ją obok, po czym odszedł. Ostatni sen był bardziej realny od innych. Zignorował łowcę i chwycił gazetę.

Niewinne dziecko bez krtani i serca!

     Tak brzmiał nagłówek na pierwszej stronie. Przemek wziął się za czytanie artykułu. Dziewczynka była córką wielkiego potentata naftowego, który nie żył już od dwóch lat. Wychowywana była przez dziadków. Wszystko, co przeżył przestawało mieć realny wydźwięk. Przynajmniej dowiedział się czegoś o panie Viegu. Ciężko było mu pogodzić się z myślą, że to on pozbawił tą dziewczynę życia.

     Zdeptał łowcę snów, tak, że nie można było rozpoznać jego kształtu. Wykopał poza teren posiadłości. Wyładował się na tym przedmiocie, nie wiedział, dlaczego, ale stało się.

     Wrócił do środka. Znajomy smród dobijał jego nozdrza. Wszystko szło nie po jego myśli, odkąd wkroczył w dorosłość. Zasiadł przy biurku i zapisał swój sen.

     „Ta dziewczynka zginęła naprawdę. Ja ją zabiłem” tak brzmiało ostatnie zdanie zapisane tego dnia. Wpatrywał się w litery, które zaczęły mu się zlewać. Czuł się senno. Nic dziwnego, całą noc spędził we śnie. Bardzo chciał cofnąć czas. Może zachowałby się inaczej. Dlaczego znowu nie potrafił się skontrolować? To nie był on w nocy. Nie miał się, czego obawiać. Policja go nie znajdzie, bo gdzie? We śnie?

     Odłożył pamiętnik i położył się na łóżku obok ukochanej. Miał nadzieję, że za dnia nie złapią go koszmary. Nie miały prawa. Łowca snów nie działał, ale może to był dobry znak. Ułożył się wygodnie i usnął od razu.

     Ledwo zamknął oczy, a pojawił się w tym pałacu, w którym rozstał się z Viegą. Teraz jednak było inaczej. Ściany były poniszczone. Co jakiś czas przelatywał nad jego głową cień z białymi oczami, a w fontannie płynęła teraz bardzo brudna krew.

     -Viega, Viega, Viega! –krzyczał

     Pojawił się w swoim makijażu, ale dużo starszy. Nie przypominał w żadnym stopniu człowieka z zeszłej nocy. Jego córki w tym czasie rozrywały jeden z cieni i próbowały się nim pożywić.

     -Widzisz coś narobił? –zapytał Viega

     -Ja?

     -Ty! Ty zniszczyłeś łowcę. Wszystkie koszmary naraz wypłynęły. Wszystkie, które wysłał do ciebie, które miał wysłać, a których ty nie chciałeś przyjąć. Nie jesteśmy w stanie z tym wygrać.

     -Czyli to wszystko się skończy?

     -To się nigdy nie kończy. Będziesz miał znowu przerwę. Ale wrócimy tu znowu. Jak zawsze.

     -Jakie zawsze?

     -Pamięć ci się kasuje. Nie bój się. Może ten zapamiętasz. Chodź pokażę ci, co mogliśmy przenieść do świata realnego.

     -Gdzie Justyna?

     Siedemdziesięcioletnia kobieta pojawiła się za nim i położyła rękę na jego ramieniu.

     -Tutaj. –powiedziała

     -Nie… To nie ty…

     -Tak to ona.

     Pokazała mu swój brzuch z wyrytym nożem łowcą znów. Obnażyła ramię, na którym pojawiła się krew.

     -Nie…

     -Niestety. Chodź ze mną.

     Justyna podeszła do dziewczynek. One rzuciły się na nią i zaczęły jeść. Kobieta stała z uśmiechem i patrzyła na Przemka. Chciał się rzucić, żeby jej pomóc, ale Viega go przytrzymał. Zaciągnął siłą do innego pokoju.

     Stanęli we dwójkę w drzwiach. Przemek chciał wejść dalej, ale Viega go powstrzymał.

     -Spadniesz. –powiedział

     Przemek wytężył wzrok. Na drugim końcu pokoju zobaczył Viegę siedzącego na wielkim tronie, a siebie obok niego. Siedzieli dokładnie tak, jak kiedyś Milton wyobrażał sobie Boga w niebie i jego Syna siedzącego po prawicy. Tutaj to oni byli bogami. Ludzie, cała Ziemia, składała im hołd. Ludzie składali swoje bogactwa pod ich stopami.

     Na jedno skinienie Przemka podchodziły do niego najpiękniejsze kobiety, jednym ruchem ręki mógł wywołać trzęsienie ziemi, był wszechmogący.

     Żądza władzy, pieniądza i grzechu obudziła się w mężczyźnie. Wrócił do poprzedniego pokoju. Viega spokojnym krokiem ruszył za nim.

     Obserwował jak Przemek próbował połapać wszystkie cienie. Jak pił brudną krew z fontanny i się nią dławił. Jak odciągał dziewczynki od ciała Justyny. Odwrócił się.

     -Jak to naprawić? –zapytał Viegi

     -Samo się naprawi. Albo możesz odzyskać łowcę…

     -Zrobię to!

     We śnie odór nie przeszkadzał Przemkowi. Nie wiedział, że z każdym nacięciem zapach mieszał się z krwią. Siedział na łóżku i bezwiednie wycinał kolejnego łowcę snów na ramieniu swojej ukochanej. Pewnie nigdy się nie dowie, który łowca ją zabił, jednak musiał je wycinać, dopóki nie odzyska tego, co zobaczył w tamtym pokoju.

Rafał Christ