Ja, potępiona. Katarzyna Berenika Miszczuk. W.A.B. 2020
Byłam śmiertelniczką obdarzoną diabelskimi mocami oraz Iskrą Bożą, spadkiem po moich przodkach Adamie i Ewie.
Miałam też klucz diabła, który zapewniał mi możliwość podróżowania w dowolne miejsce na świecie bez biletu i dodatkowych opłat w postaci cyrografu podpisanego za duszę. Mogłam wszystko! Mogłam wedle własnego widzimisię pokierować swoją przyszłością. Dotknięciem palca przyswoić sobie wiedzę ze wszystkich podręczników świata. Porozumieć się w każdym języku, bo przekleństwo wieży Babel już mnie nie dotyczyło. Mogłam ratować świat przed zagładą, zostać bohaterką narodową, stworzyć nowe leki albo dokonywać wynalazków, mogłam...
Rozejrzałam się po pustym pokoju.
Mogłam też pójść na wieczorny spacer i zastanowić się nad swoją przyszłością spokojnie i bez patosu. Stworzyłam sobie piękny, nowy płaszcz i dobrane pod kolor botki. Pstryknęłam palcami. Moje włosy ułożyły się na ramionach, jakbym właśnie wyszła od fryzjera. Oczy były perfekcyjnie umalowane. Uśmiechnęłam się do odbicia w lustrze czerwonymi wargami. Kobieta naprzeciwko mnie nie była już dawną, zakompleksioną Wiktorią.
Kochałam mieć moc.
Nucąc pod nosem, wyszłam z domu. Nie miałam celu. Po prostu szłam przed siebie tanecznym krokiem, zachwycona przyszłością, która malowała się przede mną w różowych barwach.
Po kilku minutach dostrzegłam po drugiej stronie ulicy Piotra.
Nie spieszyło mu się do domu, skoro zdołałam go przypadkiem dogonić. Zwolniłam i ukryłam się w cieniu kamienic. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia. Właśnie odchodził od kiosku. Zapalił papierosa z kupionej paczki.
To dla mnie kiedyś rzucił palenie. Teraz najwyraźniej było mu wszystko jedno. Zwłaszcza że tak jak ja miał moce diabelskie i Iskrę Bożą. Żadna choroba mu nie zagrażała. Pstryknięciem palców mógł pozbyć się raka płuc.
Hm, a może mogłabym zostać onkologiem? Będę przyjmowała tylko beznadziejne przypadki i leczyła je swoimi zdolnościami? Nie... wtedy Śmierć by się na mnie wkurzyła. Jej lepiej nie wchodzić w drogę bez ważnego powodu. Miała swoje plany wobec wszystkich.
Idąc drugą stroną ulicy, obserwowałam Piotra. Naprawdę zależało mu na naszym związku. Mnie też, ale... miałam wątpliwości, czy dokonałam dobrego wyboru. A raczej nie potrafiłam się zdecydować. A jak już się zdecydowałam, to cholerny Beleth gdzieś zniknął. Znowu się zasępiłam. Co powinnam teraz zrobić?
Piotrek zaciągnął się papierosem. Wiatr szarpał jego czarnymi, lekko kręconymi włosami. Lubiłam je przeczesywać palcami. Zaśmiałam się ponuro pod nosem. Nie okazywał tego, ale nasze rozstanie przyjął chyba z lekką ulgą. Nie musiał już się obawiać, że jakiś diabeł spróbuje zamordować go z zimną krwią.
Dochodząc do skrzyżowania, sięgnął do kieszeni, żeby wyciągnąć rękawiczkę. Przy okazji zgubił portfel.
Sierota...
Rozejrzałam się szybko na boki, czy nic nie jedzie i czy gdzieś nie czai się strażnik miejski. Przebiegłam na ukos przez skrzyżowanie, co, biorąc pod uwagę moje dwunastocentymetrowe obcasy, było pewnie dość widowiskowe. Wskoczyłam na chodnik po drugiej stronie i podniosłam zgubę. Już miałam zawołać Piotra, ale zaskoczona zatrzymałam się w pół kroku.
Na płycie chodnikowej był narysowany duży biały krzyżyk albo iks. Symbol, którym oznacza się na mapie skarb lub cel podróży. Znajdował się dokładnie w miejscu, w którym upadł portfel, a w którym stałam teraz ja. Piotr zauważył stratę i przystanął, grzebiąc w kieszeni. Odwrócił się do tyłu i widząc mnie, uśmiechnął się zaskoczony.
Coś było nie tak. Poczułam niebezpieczeństwo.
Piotrek ruszył spokojnym krokiem w moją stronę. Gdybym nie podniosła portfela, pewnie szybko by po niego podbiegł.
W tym momencie znalazłby się w miejscu iks.
– Stój! – zawołałam.
Zaskoczony zatrzymał się.
Na skrzyżowanie wjechała ciężarówka z mrożonkami. Pędziła prosto na mnie.
– WIKI!!! – krzyknął Piotrek i rzucił się w moją stronę.
Nie zdążył.
Znak iksa był dokładnie pode mną.
Zobaczyłam, już tylko światła ciężarówki.