Fałszywy pieśniarz. Martyna Raduchowska. Uroboros 2019

Fałszywy pieśniarz - Martyna Raduchowska

Kruchy mrugnął do Idy, po czym ruszył dziarsko w stronę namiotu. Podążyła jego śladem z wyraźnym ociąganiem. Stąpała po mokrych liściach jak po topnie­jącym lodzie przekonana, że lada moment wydarzy się coś, co już na zawsze zmieni jej wyobrażenie o tym miej­scu. I rzeczywiście, już po kilku krokach usłyszała roz­paczliwy trzepot skórzastych skrzydeł, tak głośny, że od­ruchowo zerknęła przez ramię. Nie dostrzegła niczego. Jedynie szkarłatne plamy, które nagle wykwitły jej przed oczami.

W uszach gwałtownie zahuczała krew, serce mocno za­łomotało o mostek. Szamanka syknęła, kiedy widmowe kły i pazury wbiły się w jej ciało – nie z zewnątrz, lecz od środka, jakby uwięziony w niej demon postanowił nie­oczekiwanie wydostać się na wolność.

        Skoczyła do przodu, chwyciła łowcę za ramię. Nie cof­nęła dłoni ani nie rozluźniła uścisku nawet wtedy, gdy się zatrzymał i obrócił w jej stronę.

        – Nie jestem pewna, o co chodzi – odpowiedziała na pytanie, które dopiero miał zadać.        Zamrugała szybko, potarła palcami powieki, aby pozbyć się sprzed oczu krwawych powidoków. – Nie podoba mi się to miejsce.

        – Już tu przecież byliśmy. I to nieraz…

        – Ale teraz coś jest inaczej. Gorzej niż zwykle.

        – Miałaś wizję? Przeczucie?

            – Nie… – zawahała się. – Tak. To chyba Pech próbuje mnie ostrzec.

        – Twój demon. – Kruchy omiótł szamankę badawczym spojrzeniem, jakby oczekiwał, że opętująca ją istota lada chwila zmaterializuje się gdzieś obok nich. – Ufasz mu?

        – Czy wierzę, że dla odmiany chce uchronić mnie przed zagrożeniem? – Skrzywiła się sceptycznie. – Nigdy w życiu. W końcu żywi się moim strachem, im bardziej mam prze­rąbane, tym lepiej dla niego… No chyba że sam znajdzie się w niebezpieczeństwie – dodała po chwili namysłu. – A cokolwiek tu jest, on się tego boi.

        – Może po prostu nie podobają mu się zaklęcia ochron­ne – zauważył trzeźwo łowca. – Demony nie są zbyt kom­patybilne z białą magią.

        – Może – przyznała bez oporów, ale i bez przekonania.

Kruchy zastanawiał się przez moment, po czym bez słowa odszedł tam, skąd dopiero co przyszli, w kierunku pękatych toreb ze sprzętem, ustawionych wzdłuż taśmy na brezentowej plandece. Grzebał w nich przez jakiś czas, przerzucając w tę i z powrotem pobrzękującą cicho za­wartość, wreszcie wrócił do Idy uzbrojony w dwa szerokie pasy. Podał jej jeden, drugi zapiął sobie na biodrach. Były identyczne, wykonane z metalowych blaszek w kształcie wężowych łusek, a wielkie klamry wyobrażały głowę ko­bry o rozpostartym kapturze i wyszczerzonych zębach.

        – Emitery pola obronnego – wyjaśnił krótko. – Na wszelki wypadek. Zakładaj i chodź. Nie będziemy niczego dotykać, rozejrzymy się tylko.

        Otoczeni sferami przydymionego, falującego powietrza podeszli do grobu, ostrożnie stawiając stopy na śliskim błocie. Zajrzeli do środka.

Denat musiał spędzić pod ziemią ładnych parę lat, na co wskazywały niezbicie przegniłe strzępki ubrania, lecz same zwłoki nie nosiły żadnych widocznych śladów rozkładu. Skóra, choć blada niezdrową, sinawą bladością, przypomi­nała skórę żywego człowieka, zdawała się nawet pomału na­bierać rumieńców od słońca i zimnego wiatru. Umazana ziemią twarz utrudniała dokładną ocenę wieku, ale po regu­larnych rysach, gęstych ciemnobrązowych włosach, gładkich dłoniach i szczupłej sylwetce dało się oszacować, że mężczy­zna umarł bardzo młodo, w okolicach trzydziestki.

Łagodne oblicze zastygło mu w wyrazie niewinnego zdziwienia, Ida była jednak przekonana, że to tylko maska. Że ten spokojny bezruch to pułapka, którą ktoś zastawił tu specjalnie na nich. Że na pozór martwe ciało aż rezonuje od tłumionego szyderczego śmiechu. Wyobraźnia zrobiła swoje i już w następnej sekundzie szamanka dostrzegła, jak oczy trupa poruszają się nieznacznie pod powiekami, a usta wypowiadają bezdźwięczne zaklęcia…

Cofnęła się gwałtownie, poślizgnęła na rozmiękłym gruncie. Dopiero gdy podtrzymana przez łowcę odzyskała równowagę, jej wzrok padł na wystające z ziemi kości. Pta­sie i kocie czaszki, szczerbate grzebienie żeber, białe łań­cuszki drobnych kręgosłupów.

        – Stos ofiarny pierwsza klasa – mruknął Kruchy, wolno obchodząc grób.

        – To była ofiara z niego czy dla niego? – zainteresowała się szamanka. Nie mogła zdecydować, która z tych możli­wości bardziej ją niepokoi.

            – Wnioskując po stanie zwłok, raczej to drugie. Ktoś się mocno natrudził, żeby założyć te zabezpieczenia. Wyczu­wam zarówno białą, jak i czarną magię, a bardzo trudno splątać je ze sobą tak, by się nawzajem wzmacniały, zamiast neutralizować. Wyższa szkoła jazdy, powiadam ci.

        – A te zabezpieczenia chronią jego czy raczej przed nim?

        – Dobre pytanie. Zwłaszcza że to, co jest groźne dla twojego demona, niekoniecznie jest groźne dla nas. Ale od samego patrzenia niewiele się dowiemy. Szerszeń ma rację, bez nakazu i dobrego nekromanty nic tu po nas.

        – A załatwienie jednego i drugiego trochę potrwa – sark­nęła Ruda, ze złością dźgając palcem klawiaturę telefonu.

 Nawet nie zauważyli, kiedy podeszła. Skrzywione wargi, głębokie cienie pod oczami i powieki zmrużone w wąziut­kie szparki sugerowały, że świeżo objęte stanowisko w Wy­dziale Wewnętrznym dało jej już nieźle popalić. Ale Ida nie miała ani nadziei, ani złudzeń. Czarownica wbrew pozo­rom była w swoim żywiole, jej miodowe tęczówki jarzyły się jasno jak nigdy dotąd. Szanse na to, by zechciała prze­kazać dowodzenie nad tym śledztwem komuś innemu, wy­nosiły zero. A nawet mniej.

        – Maćkowiak ma już papiery na biurku. – Kobieta z westchnieniem wrzuciła komórkę do torby. – Ale zanim je rozpatrzy i puści dalej, zdążymy tu wszyscy zapuścić ko­rzenie. – Z niechęcią zerknęła na szamankę. – Twój ruch, smarkulo.

Ida nie zapytała, co to znaczy. Świetnie wiedziała, o co chodzi.

I wcale a wcale nie czuła się gotowa.

Poderwała głowę, gdy ciężkie, skotłowane chmury roz­pruł szybki zygzak błyskawicy.

        – Najwyższy czas, żebyś porozmawiała z Demonem Luster.

Jakby tylko czekając na te słowa, po niebie przetoczył się grom, a pierwsze krople deszczu zabębniły głośno w dach namiotu.

 Szamanka nic nie powiedziała. W końcu rozkaz to roz­kaz. Patrzyła ponuro, jak strugi lodowatej wody sieką ob­umarłą trawę i wyszarpują liście z rosochatych drzew. Czuła w kościach, że wbrew temu, czego wszyscy oczekiwali, jej spotkanie z Kusicielem to jeszcze nie będzie koniec, lecz za­ledwie początek wyjątkowo paskudnych kłopotów.

A ponieważ miała Pecha, miała również rację.



Konkursy

Konkurs Szczęścia chodzą parami
Czas trwania: 19-11-2024 - 16-12-2024
Postaw mi kawę na buycoffee.to