Córka pedofila. Ewa Pierce. Wieża Czarnoksiężnika 2017

Córka pedofila - Ewa Pirce

Prolog

 

 

Słyszę jego ciężki, urywany oddech. Leżąc nieruchomo, mam nadzieję, że odejdzie, jeśli się nie poruszę. Ale tak się nie dzieje. Kołdra zsuwa się z mojego ciała i owiewa je chłód powietrza, przez co przechodzi mnie zimny dreszcz. Zaci­skam mocno powieki, modląc się po cichu, żeby sobie po­szedł.

– Córeczko, nie śpisz?

Nie odzywam się.

– Wiem, że nie śpisz, perełko. Tatuś położy się obok tylko na chwilkę. Wiesz, że cię kocham, prawda? – mówi miękko i łagodnie.

Nie potrafię wydać z siebie żadnego dźwięku, samotna łza spływa po policzku, gdy czuję jego dłoń wpełzającą ni­czym jadowity wąż pod moją koszulkę. Przez tę dłoń straci­łam dzieciństwo. Ta dłoń zabijała mnie wielokrotnie, odkąd zostawiła nas mama. Mama, która porzuciła mnie jak nie­chcianą rzecz, jak nic niewartego, niegodnego uwagi śmiecia. Była moją matką i moim oprawcą – skazała mnie na śmierć.

– Tatuś cię kocha – powtarza cicho, a jego alkoholowy oddech owiewa moją twarz. – Nie bój się – mówi.

Dlaczego nas zostawiłaś, mamusiu…? Dlaczego…? – powtarzam w myślach, ale odpowiedź nie przychodzi. I nie nadejdzie oraz nie zmieni tego, co się stało, ani niczego nie naprawi… Nie naprawi mnie.

Ktoś, kto kocha, nie niszczy. A ktoś, kto niszczy, nigdy nie kochał.

 

 

 

Rozdział I

Stałam na balkonie, spoglądając w dół.

To tylko kilka pięter – myślałam.

– To nic takiego. Wystarczy, że przejdziesz przez ba­rierkę i skoczysz. No, skocz – mówiłam sobie. – Zakończ to i skocz – podpowiadał z coraz większym naciskiem niestru­dzony, nachalny i groźny głos w mojej głowie. – SKOCZ! – Chwyciłam rękoma metalową barierkę i przełożyłam przez nią nogę.

Wsłuchiwałam się w dźwięki piosenki dochodzącej z mojego pokoju. Hałaśliwej i zagłuszającej wszystko, prócz mojego wewnętrznego głosu. Ta piosenka mówiła o tym, że jestem nic niewarta, że moja egzystencja jest karą. Przekleń­stwem.

Kurwa! Zaciągnęłam się po raz ostatni i rzuciłam peta w dół. Widziałam, jak powoli spada, wirując delikatnie na wie­trze… Czy i ja tak będę spadać? Czy będę równie lekka? Czy spadnę jak kamień, rozpieprzając się na środku ulicy i pozo­stawiając po sobie ciemną plamę? Plamę, która kiedyś się zetrze, jak pamięć o mnie…

Ale kto by miał o mnie pamiętać?

Chciałam poczuć wyzwolenie – choćby ten jeden jedyny raz. Chciałam być wolna. Stałam już po drugiej stronie, za­czynałam się trząść i czułam, że pocą mi się ręce. Bałam się – czy powinnam się bać? Czy będę żałować tego skoku w momencie, w którym moje dłonie oderwą się od barierki? – myślałam. – Nie wiem. Mimo wszystko, myśl o skoku i chwilowym bólu to nic w porównaniu z tym, co odczu-wałam każdego pieprzonego dnia…

Zaczęłam powoli odrywać palce od metalowej porę­czy… Poczułam ciepło rozchodzące się po moim ciele. Wie­dziona nieznanym mi uczuciem uniosłam powieki. Oddech uwiązł mi w gardle, a krew szumiała w uszach. Słyszałam tylko walenie własnego serca.

Wtedy po drugiej stronie ulicy dostrzegłam chłopaka.

Kurwa, nie zauważyłam go wcześniej. Zmarszczyłam brwi, gapiąc się na niego beznamiętnie. Skąd się tam w ogóle wziął?

Stał oparty o samochód, z nogami skrzyżowanymi w kostkach. Zaciągnął się papierosem, nie odrywając ode mnie wzroku. Nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy przez dzielącą nas odległość. Zastanawiało mnie, dlaczego po pro­stu stał, przyglądając się mojemu aktowi desperacji? Czy nie powinien zareagować? Podbiec, próbować mnie odwodzić od tego, co zamierzałam zrobić? Czy nie powinien, cholera, wezwać policji?

Przez niego nie mogłam tego zrobić, nie chciałam, by ktokolwiek był świadkiem mojej destrukcji, mojego końca.

Usłyszałam głos ojca przebijający się przez muzykę.

– Cholera! – Wzdrygnęłam się, wracając do rzeczywi­stości.

Podciągnęłam się, przechodząc powoli na bezpieczną stronę. Moje ciało drżało od nadmiaru emocji. Oparłam dło­nie o uda, oddychając głęboko. Spojrzałam raz jeszcze w kierunku mojego obserwatora, ale nikogo nie dostrzegłam – już go nie było. A może nigdy nie było? Skrzywiłam się, taksując wzrokiem ulicę.

Zacisnęłam mocno powieki i wzięłam głęboki wdech. Było tak blisko…

– Kurwa! Szkoła, gówniaro! Wstawaj! – wrzeszczał oj­ciec zza zamkniętych drzwi.

Mrugnęłam kilkakrotnie, chcąc odpędzić niechciane łzy, i z rezygnacją powlokłam się do pokoju.

– Nie śpię! – krzyknęłam.

– Otwórz te cholerne drzwi i wyłącz tę pieprzoną mu­zykę!

Podeszłam do drzwi i przekręciłam klucz, następnie chwyciłam plecak, próbując ominąć ojca, który zastąpił mi nagle drogę.

– Masz zamiar tak wyjść? – wysyczał. – Wyglądasz jak dziwka – rzucił, mierząc mnie swoimi zamglonymi i czerwo­nymi z przepicia oczami.

– A nie jestem nią, tato?! – odpowiedziałam ze złością. Zdążyłam jedynie zauważyć jego dłoń nad sobą i po chwili palący ból rozszedł się po mojej twarzy. Oko pulsowało bo­leśnie. Przyłożyłam dłoń do miejsca, które paliło i spojrzałam na niego z nienawiścią.

– Przepraszam – powiedział, zaskoczony i przerażony.

– Nienawidzę cię! – krzyknęłam.

Chwyciłam plecak, który wypadł mi wcześniej z dłoni, i wybiegłam z mieszkania, nie odwracając się, kiedy mnie wołał.

 

 

***

 

Poprawiłam ubranie. Zatrzymałam się przed wystawą sklepową, przyglądając się swojemu odbiciu. Miałam na sobie krótką skórzaną spódniczkę, czarne podkolanówki, wysokie martensy w bordowym kolorze, bluzkę z moim uko­chanym zespołem Avenged Sevenfold i czarną skórzaną kurtkę, której rękawy zakrywały moje ostatnie dzieło, wy­cięte żyletką na przedramionach.

Rozpuściłam długie czarne włosy, tworząc z nich za­słonę, pod którą mogłam ukryć odcisk czerwonej dłoni, jaki zdążył uformować się na policzku. Poprawiłam plecak, ru­szając nieśpieszne w kierunku szkoły. Nie lubiłam jej, tak samo jak własnego domu. Tyle, że tam czas płynął zupełnie inaczej. Myśli zdawały się być mniej natrętne, a obrazy wspomnień bledły, dając mi złudną chwilę wytchnienia. Przez te kilka godzin mogłam obserwować z bliska cyrk z niezwykle rzadkimi gatunkami zwierząt, jakimi stawali się moi rówieśnicy.

Ze względu na braki obecności groziło mi usunięcie. Kolejne już zresztą, przez które ojciec nie byłby już tak miły, jak ostatnim razem, kiedy zostałam wydalona.

Nie miałam przyjaciół, bo nie chciałam ich mieć. Wola­łam być sama – jak zawsze zresztą. To jest prostsze – bycie tylko dla siebie, niewiązanie się z nikim emocjonalnie. Nie pozwalałam nikomu się zbliżyć, żebym później nie musiała cierpieć, zostając ponownie sama. Bo prędzej czy później każdy mnie opuszcza. Wszyscy odchodzą, a moje serce umiera kawałek po kawałku.

– Hej, Lexi. – Usłyszałam za sobą i odwróciłam się zi­rytowana.

– Czego? – rzuciłam, kiedy dostrzegłam Garreta, siedzą­cego w swoim nowym jeepie.

– Skoczymy gdzieś razem po szkole? – zapytał. Popa­trzyłam na niego kątem oka, krzywiąc się z niesmakiem. Spotkałam się z nim dwa razy i to tylko w jednym celu. Nie umawiałam się na randki – to zdecydowanie nie było dla mnie, ale seks to już zupełnie inna sprawa. Byłam popie­przona? Tak. Po tym wszystkim, co przeszłam, powinnam od tego uciekać? Może. Ale taki był mój sposób na radzenie sobie ze swoim gównem. To było coś, co przynosiło mi zni­komą przyjemność. Coś, co lubiłam i czego się jednocześnie brzydziłam.

Nie darzyłam Garreta żadnym uczuciem, był mi całko­wicie obojętny. Przespałam się z nim dwa razy, ale nie mia­łam zamiaru robić tego po raz trzeci, ponieważ jest samolub­nym dupkiem. Jeśli mam z kimś się pieprzyć, to ma zadbać o to, żebym doszła, a on tego nie robił, więc niech spieprza.

– Nie – rzuciłam szybko i ruszyłam przed siebie.

– Twoja strata, suko – krzyknął, na co jego debilni kole­dzy zaczęli się śmiać.

– Idiota – szepnęłam do siebie.

Przyzwyczaiłam się już do wyzwisk, jakie rzucały dzie­ciaki ze szkoły, przestało to robić na mnie wrażenie już dawno temu.

Kiedy dotarłam do szkoły, czułam na sobie spojrzenia wielu osób.

Szczerze? Miałam to głęboko w dupie. Ruszyłam przed siebie, przemierzając korytarz, aby dostać się do swojej szafki. Ignorowałam szepty i chichoty za moimi plecami. Wiedziałam, że jestem dla nich jak stwór z innej planety. Tak, ja, Lexi Georgia May, jestem odludkiem, dziwadłem i zapewne większość z tych durnych dzieciaków sądziła, że przez mój dotyk można się zarazić jakąś paskudną chorobą. Kiedy przechodziłam, zawsze odsuwały się ode mnie, jak­bym miała trąd. Ale to akurat mnie cieszyło. I to bardzo. Jedyne, na co nie mogłam pozwolić, to, by ktokolwiek mnie popychał, klepał, dotykał. Nie lubiłam być dotykana. Może fakt, że nikt nigdy nie przytulił mnie tak po prostu, bez pod­tekstów, sprawił, że jestem, jaka jestem – popieprzona. Ale nic na to nie mogłam poradzić. To cała ja.

Kiedy dotarłam do swojej szafki, zobaczyłam czerwony napis: DZIWKA. Już nie na kartce, nie przyklejony, ale napi­sany spray’em.

– Ooo, poszli o krok dalej – mruknęłam do siebie, uśmiechając się pod nosem.

Otworzyłam szafkę, zgarnęłam książki potrzebne mi na matematykę i wrzuciłam do środka plecak. Cholera, niena­widziłam tego przedmiotu, nie rozumiałam z tych lekcji kompletnie nic, ale pan Fallen obiecał, że jeśli będę uczęsz­czała na zajęcia, da mi zaliczenie – więc chodziłam.

Do sali dotarłam na kilka minut przed dzwonkiem. Odetchnęłam, widząc, że jeszcze nikogo nie ma. Zajęłam ostatnią ławkę pod ścianą – jak zwykle zresztą. Położyłam książki przed sobą, otwierając zeszyt, którego używałam jako szkicownika. Przez chwilę wpatrywałam się w swój ostatni rysunek i układałam w głowie resztę obrazu. Chwyciłam ołówek i zaczęłam przenosić swoją wizję na papier. Rysunek przedstawiał nagą dziewczynę – jej wygięte w łuk ciało wi­siało w powietrzu, a na klatce piersiowej, w której była wielka dziura, siedział czarny kruk, wyżerający jej serce.

Kiedyś sobie to wytatuuję – pomyślałam, uśmiechając się w duchu.

Na korytarzu rozbrzmiał dzwonek i po chwili w klasie zrobił się harmider. Dzieciaki zaczęły zajmować swoje miej­sca, szepcząc i śmiejąc się ze swoich durnych żartów. Igno­rowałam wszystko i wszystkich, skupiając się na rysunku.