Charlotte Bronte i jej siostry śpiące. Eryk Ostrowski. Wydawnictwo Mg 2013

Charlotte Bronte i jej siostry śpiące - Eryk Ostrowski
ROZDZIAŁ VII
Klucze do Moor House

Dawno, dawno temu żył sobie król, który miał dwanaście uroczych córek. Kiedy kładły się spać, kazał zamykać je na klucz. Jednak każdego ranka ich buciki były całkowicie zużyte, ponieważ tańczyły całą noc. Nikt nigdy nie odkrył, jak to było możliwe, ani jakim sposobem mogły one wymykać się nocą…
– Bracia Grimm, „Stańcowane pantofelki”

W sierpniu 1849 roku redaktor William Smith Williams zwrócił się do Charlotte Brontë z prośbą, by napisała przedmowę do swej najnowszej powieści „Shirley”. Chciał, aby pisarka ujawniła w niej tożsamość swoich sióstr, które po śmierci nadal skrywały się pod pseudonimami Ellis i Acton Bell. Wydawcy zależało na formie autorskiego usprawiedliwienia – miałoby ono wytłumaczyć czytelnikom pewną niespójność jej nowej książki, która powstawała w tak trudnych i niesprzyjających warunkach. W odpowiedzi otrzymał przedmowę, lecz inną, niż oczekiwał. Charlotte tłumaczyła:
Nie mogę zmienić przedmowy. Nie będę wylewała łez przed moimi czytelnikami ani jęczała im w uszy. Nasza głęboka i prawdziwa rodzinna tragedia jest dla mnie zbyt bolesna i świeża. …To nie czas, by opowiadać o niej ludziom obojętnym, to nie jest temat do druku…
Dalej następuje bardzo ważna wypowiedź. Adresat wówczas jej znaczenia nie zrozumiał i chyba nie mógł zrozumieć, dopiero dziś możemy zauważyć, że pisarka mówi o siostrach niejako w opozycji do pisarek, jako które są postrzegane:
Ellis i Acton Bellowie byli dla mnie Emilią i Anną, moimi siostrami, najbliższymi dla mnie, najczulej kochanymi – dla czytelników są niczym, gorzej niż niczym – bo przedmiotem domysłów, niezrozumienia, fałszywych interpretacji. Jeśli będę żyła, przyjdzie czas, kiedy poczuję wewnętrzną potrzebę, by o nich mówić, ale ten czas jeszcze nie przyszedł.

Czy Charlotte Brontë stworzyła legendę o trzech genialnych siostrach?
Prawdą jest, że nieobecni nie mają głosu, ale i wtedy, gdy wszystkie panny Brontë były jeszcze na tej scenie, jedynie ona wypowiadała się, prowadziła korespondencję i rozmowy z wydawcami. Nie istnieją żadne dokumenty, w których Emily i Anne mówiłyby cokolwiek na temat swej twórczości. O wszystkim, co robiły, o krokach podejmowanych przez nie na płaszczyźnie literackiej wiemy wyłącznie od Charlotte. Rękopisy „Wichrowych Wzgórz”, „Agnes Grey” i „Lokatorki Wildfell Hall” nie istnieją. Podobnie „Opowieści z Gondali” – tajemnicze, uznawane za zaginione juwenilia Emily i Anne. Gdy się nad tym wszystkim zastanowić, trudno nie zadać pytania: dlaczego?

Po opublikowaniu trzech pierwszych powieści – „Jane Eyre” (16 października 1847) oraz „Agnes Grey” i „Wichrowych Wzgórz” (wydanych łącznie, w trzech tomach, 4 grudnia 1847) – w debiutujących pod męskimi pseudonimami siostrach wielu recenzentów z początku domyślało się jednego autora. „Wichrowe Wzgórza” „noszą ślady pokrewieństwa z Jane Eyre”, pisał „The Spectator”. Krytyk Douglas Jerrold stwierdzał, że dzieło „jest podejrzanie oryginalne. Przypomina nam Jane Eyre… Jest jak Jane Eyre”. „The Quarterly Review”: „Wichrowe Wzgórza to powieść, która pojawia się po „Jane Eyre” i rzekomo napisana jest przez Ellisa Bella. Jest jednak między nimi zdecydowanie rodzinne podobieństwo”. „The Athenaeum”: „Wichrowe Wzgórza i Agnes Grey są tak blisko spokrewnione z Jane Eyre w wyrażaniu myśli, opisie wypadków i języku, że stanowią szczególną osobliwość. Wszystkie trzy książki mogły wyjść spod jednej ręki”. Także o wcześniejszym tomie poezji braci Bell „Dublin University Magazine” pisał: „Czy są oni naprawdę jedną duszą, która uznała za stosowne, by ukazać się pod postaciami trzech wyimaginowanych poetów? Nie jesteśmy w stanie tego dojść – ton wszystkich tych utworków jest niemal jednolity”.

Poeta i krytyk, Sydney Dobell, był jedynym recenzentem, który po 1850 roku, czyli po ujawnieniu przez Charlotte Brontë w „Szkicu biograficznym Ellisa i Actona Bella” tożsamości sióstr, nie dał jej wiary i nadal utrzymywał, że wszystkie powieści napisał jeden autor. Wyjaśnienia pisarki nie przekonały go. Wcześniej w swej recenzji „Wichrowych Wzgórz” mówił, iż „znalazł jedynie kolejny dowód świadczący o tych samych cechach twórcy, a są nim Wichrowe Wzgórza”. Co jeszcze dziwniejsze – ona sama w „Szkicu”, pisanym już po jego omówieniu, stwierdza, że spośród wszystkich recenzentów tylko Dobell „odkrył prawdziwą naturę Wichrowych Wzgórz”. Przenikliwy krytyk twierdził ponadto, że „Wichrowe Wzgórza” zostały napisane jako pierwsze i choć surowsze od „Jane Eyre”, posiadają tę samą siłę ukrytej satyry. – „Wszyscy trzej Bellowie biją tak zgodnie i harmonijnie, jakby chcieli udowodnić, że zostali odlani z tej samej formy . Podobieństwo, które ciąży na ich powieściach, jest bardzo zastanawiające” – pisał w „The Athenaeum”.

Także wydawca Emily i Anne, Thomas Cautley Newby, który jako jedyny widział rękopisy wszystkich książek – w przesłanej mu paczce znajdował się również odrzucony przezeń „Profesor Charlotte” – twierdził, że powieści pisane były jedną ręką. Miało to być pismo Charlotte Brontë, która prowadziła z nim korespondencję, swoje listy podpisując Currer Bell. Ona zaś robiła wszystko, aby zmienić takie myślenie. Latem 1848 roku wyciągnęła nawet do Londynu Anne i postawiła ją przed swym wydawcą, George′em Smithem, jako dowód, że Bellów jest więcej niż jeden.

Siostra mogła być jednak rodzajem alibi. Charlotte Brontë od początku zależało na mistyfikacji: nie siostry, lecz bracia – Currer, Ellis i Acton, w tej kolejności. Pragnęła uznania, publicznej akceptacji, która wyciągnie ją z kompleksów, pragnęła czytelników – a jednocześnie za wszelką cenę pragnęła anonimowości. Do tego, że jest słynnym Currerem Bellem, przyznała się ojcu w styczniu 1848 roku, Ellen – w maju (choć korektę „Jane Eyre” robiła w jej domu w Brookroyd), a George′owi Smithowi dopiero w lipcu. Także wówczas, gdy powszechnie wiadomo było już, kim jest Currer Bell, długo namawiała Smitha, wynajdując kolejne argumenty, aby „Villette” wydać… anonimowo.
Literacka kariera Charlotte Brontë przypomina zabawę w ciuciubabkę. Ale do czego potrzebna jej była ta maskarada? Zupełnie tak, jakby czegoś się obawiała. Czego? Właśnie motywacja takiego postępowania daje najwięcej do myślenia. Patrząc na korespondencję i relacje świadków, mamy nieodparte wrażenie, że jest trochę tak, jakby nigdy nie było żadnej Emily i Anne – a w każdym razie Emily-pisarki i Anne-pisarki. Że były takie dziewczyny, bardzo mocno związane z „Wichrowymi Wzgórzami”, lecz – niezwiązane z literaturą. Pozory często wprowadzają w błąd, faktem jest jednak, że w zasadzie wszystko, co wiemy o siostrach Brontë, pochodzi od Charlotte. Bez względu na to, jak było naprawdę – od początku, od publikacji tomu wierszy – działo się tak, jak chciała ona. A co najdziwniejsze – śmierć i czas niczego nie zmieniły. Wszystko zostało w rodzinie: tajemnica trzech sióstr, nieznane pobudki, jakimi kierowała się najstarsza, i duch Charlotte Brontë rzucający cień na plebanię w Haworth. W jakim celu jednak miałaby robić to wszystko?

Taka przyczyna istnieje. Nie ma w sobie nic romantycznego, podważa natomiast legendę sióstr Brontë, która dziś, w świetle odległych w czasie i przez to niewyraźnych, lecz jednak – faktów, nie daje się już utrzymać. Zastanawiać może jedynie upór, z jakim ludzie, z natury żądni obalania wszelkich mitów, odsłaniania najskrytszych tajemnic, chcą ją podtrzymywać, czy też –  lepiej powiedzieć – trzymać się jej. Jest w tym uporze jakaś romantyczna skłonność do mitologizacji najbardziej szarej nawet codzienności. Nią bowiem kierowała się Charlotte Brontë, tworząc historię literatury.
Nim przejdziemy do faktów, sięgnijmy do najsłynniejszej powieści pisarki, „Jane Eyre”. Podobnie jak we wszystkich utworach sygnowanych nazwiskiem Brontë, i tutaj, jeśli uważnie się przyjrzymy, znajdziemy czytelne ślady tej historii.

Punktem zwrotnym w powieści jest moment, gdy uciekająca bohaterka w dramatycznych okolicznościach dociera przypadkiem do Moor House, domu, w którym odnajduje swoich krewnych, kuzyna i jego dwie siostry. W chwili, gdy trafia pod ich dach, wydają się jej ludźmi żyjącymi w dobrobycie i pełni szczęścia. Mieszkają sobie w domku jak z bajki, do którego Jane doprowadziło nikłe światełko wśród ciemnej, dżdżystej nocy. Z początku wzięła je za błędny ognik wśród wzgórz i torfowisk, tymczasem wskazywało drogę i rozwiązanie.
To może być światło świecy w jakimś domu – domyśliłam się – ale jeżeli tak, to ja nigdy do niego nie dotrę. Jest zbyt daleko; a nawet gdyby było tuż, co mi z tego przyjdzie? Zapukałabym do drzwi po to, by je przede mną zamknięto.
Ale – „światełko było moją ostateczną nadzieją; ku niemu dążyłam”. Charlotte napisze później do pana Williamsa:
Choć jestem samotna – cóż by ze mną było, gdyby Opatrzność nie dała mi odwagi podjęcia zawodu, wytrwałości, by przez dwa długie, męczące lata upominać się u wydawców, aby mnie wreszcie przyjęli?
Tymczasem Jane Eyre opowiada dalej:
Przeszedłszy torfiastą łąkę natrafiłam na biały ślad drogi czy ścieżki; prowadziła prosto do światełka, które świeciło teraz spoza kępy drzew. (…) zza szyby bardzo małego, zakratowanego okienka nisko osadzonego nad ziemią (…) nachyliwszy się i odgarnąwszy gałązki pnączy mogłam dobrze zobaczyć całe wnętrze. (…) Przed kominem ujrzałam (…) dwie młode, pełne wdzięku kobiety, damy w każdym calu, jedna siedziała na niskim bujanym fotelu, druga niżej, na stołeczku; obie były w grubej żałobie, a czarny ten strój dziwnie podkreślał białość ich szyi i twarzy; stary wyżeł opierał potężną głowę na kolanach jednej z dziewcząt, druga piastowała czarnego kota. (…) Nigdzie nie widziałam takich twarzy, a jednak gdy im się przyglądałam, odnosiłam wrażenie, że w każdym rysie są mi znajome.
My także je rozpoznajemy, a Jane dopowiada to, czego wiedzieć na pewno nie możemy, a co możemy sobie jedynie wyobrażać:
Nie mogę ich nazwać ładnymi – były zbyt blade i poważne – a gdy się schylały nad książkami, miały wyraz tak zamyślony i skupiony, że nieledwie surowy.
Rozpoznajemy ten dom, jego wieczorną atmosferę:
Na stoliczku ustawionym pomiędzy nimi stała druga świeca i leżały dwa grube tomy, do których zaglądały raz po raz, widocznie porównując ich treść z mniejszymi książkami, które miały w ręku, jak ktoś, kto tłumacząc zagląda do słownika. Cisza tam panowała taka, jak gdyby wszystkie te postacie były cieniami, a izba oświetlona ogniem – malowanym obrazem.

Jane Eyre znajduje tu czułą opiekę, zaprzyjaźnia się z Dianą, Mary i ich bratem, St. Johnem. Nie wie wówczas jeszcze, że jest z nimi spokrewniona. Nie wie, że ich życie nie jest bynajmniej tak bajkowe, jakim się zdaje na pierwszy rzut oka. Między nią a kuzynkami rodzi się serdeczna czułość, nieledwie miłość, odnajduje pośród nich siebie – taką, jaką pragnęłaby być. Inaczej z St. Johnem – jego osobowość okazuje się być równie silna jak jej własna, ktoś musi tu kogoś pokonać, pełna symbioza nie jest możliwa, to dwie natury, które muszą się z sobą ścierać.

Symbolika jest czytelna. Bez groźby nadinterpretacji można uznać sielski pobyt Jane Eyre w Moor House, domku na pustkowiu, za wierny obraz relacji rodzeństwa Brontë na plebanii w Haworth.
Szansę polepszenia niewesołego losu odnalezionej rodziny daje Jane szczęśliwy zbieg okoliczności: otrzymuje pokaźny spadek wynoszący dwadzieścia tysięcy funtów. Decyduje się na równe podzielenie swego majątku pomiędzy przyrodnie siostry i brata. Majątku, w którego posiadanie weszła, jak się okazuje, ich kosztem, gdyż żadne z nich nie posiadało dotąd niczego prócz dobrego serca.
Szczególny jest także sposób przedstawienia Jane wobec jej przyrodniego rodzeństwa: w chwili, gdy wycieńczona i półprzytomna trafia pod ich drzwi, jest – dla siebie samej – kimś gorszym, godnym jedynie litości, dla nich zaś – tajemnicą. W następstwie zdarzeń ta nieciekawa, niewyróżniająca się dziewczyna okazuje się dla swych kuzynek szansą, która otwiera przed nimi świat. Nie skorzysta z tego zaproszenia jedynie St. John, obierając drogę misyjną, która musi zakończyć się śmiercią.
Tak jest w powieści. W życiu Charlotte Brontë zdobyła zawód, kwalifikacje, lecz nie powiodło się z otwarciem własnej szkoły – pensji z internatem, którą ochrzciła Zakładem panien Brontë. Wydrukowała nawet prospekty, zaangażowała bliższych i dalszych znajomych, aby pomogli w zdobyciu uczennic –
…zwróciłam się do wszystkich przyjaciół, do których mam jakiekolwiek prawa, i do kilku, do których nie mam żadnych praw.

Wszystko na nic, nie zgłosiła się ani jedna uczennica. Branwell też już zawiódł, był to okres, gdy jego pijackie i narkomańskie ekscesy zaczęły przybierać bardzo ostrą formę. – „Była z całej czwórki najstarsza – pisze Anna Przedpełska-Trzeciakowska. – Miała wielkie, wpojone od dzieciństwa, poczucie odpowiedzialności. Wiedziała, że w każdej chwili może zabraknąć ojca, a wówczas pozbawieni zostaną dachu nad głową i tych stu osiemdziesięciu funtów, które są jedynym źródłem ich utrzymania. Co wtedy? – Emilia również dała dowód, że nie jest w stanie zdobyć zawodu. Cała odpowiedzialność spoczywała więc na niej, na Charlotcie. Im głębiej zapadała w nią ta świadomość, tym stawała się cięższa, niemal nie do zniesienia” . Pozostawała jeszcze jedna możliwość.

Postaw mi kawę na buycoffee.to