Maklak. Oczami córki. Marta Maklakiewicz. Prószyński i S-ka 2015

Maklak. Oczami córki - Marta Maklakiewicz

Ja w ogóle nie lubię czytać książek o aktorach. A szczególnie nie czytam o polskich aktorach, w ogóle… Nudzi mnie to po prostu… O zagranicznych, to owszem. Poczytam sobie. Bo fajni są zagraniczni aktorzy. Taką książkę jakoś tak można, wiedzą Państwo… Jakoś tak… No ja wiem no…


Przeżyć to. Przeżyć, wiedzą Państwo… Przeżyć. A w książkach o polskich aktorach, proszę państwa to jest tak: nuda… Nic się nie dzieje, proszę państwa. Nic. Tak, proszę Państwa. Anegdoty niedobre… Bardzo niedobre anegdoty są. Proszę państwa… W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje. To jest pustka… pustka, proszę Państwa. Nic! Absolutne nic.


Na pustyni wciągających biografii o rodzimych bohaterach dużego ekranu, jak wody (choć w tym przypadku należałoby przywołać mocniejsze płyny) wypatruję publikacji o Zdzisławie Maklakiewiczu - odtwórcy przywoływanego wyżej inżyniera Mamonia. Niekiedy pokiwam z dezaprobatą głową nad dłużyznami, ale nigdy nie narzekam na brak anegdot czy niedobre dialogi. Jakże więc miałbym przejść obojętnie obok tak wdzięcznego tytułu jakim jest Maklak.


Zapamiętano go jako wyróżniającego się aktora, grającego w ponad stu filmach i wielu sztukach, który swe najlepsze występy prezentował nad stolikiem, w stanie, delikatnie mówiąc, po spożyciu. Prowadził bowiem intensywne życie warszawskiego bon-vivanta, stałego bywalca stołecznych restauracji, knajp, szynków, piwiarni i spelunek. Ze swych regularnych tras po stolicy zbaczał jakby jedynie do pracy. Te dwa światy przenikały się niechybnie. Współbiesiadnicy zapamiętali jego artystyczne improwizacje, a widzowie charakterystyczne role pijaka i utracjusza. W międzyczasie zaś popełnił małżeństwo z aktorką Renatą Firek, którego jedynym owocem jest autorka niniejszej książki. O przyczynach rozwodu mówił anegdotycznie sam zainteresowany:


Budzę się rano i strasznie mi się pić chce. Kameralna jeszcze nieczynna, idę, patrzę: delikatesy. Ludzie stoją, myślę tak: stanę i ja, zobaczę, co rzucili. Stoję , stoję, stoję. Rzucili pomarańcze, więc kupiłem. Pić mi się chce jak cholera, więc będą akurat. Wracam do domu i mówię do żony >> Żono, zobacz. Mam trzy pomarańcze. Jedna dla ciebie, jedna dla mnie, jedna dla naszej córeczki <<  A żona do mnie:  >> Nie wiem jak ty, ale ja swoją pomarańczę sceduję na dziecko <<. Potworne, ale co było robić, ja też scedowałem. Pić mi się chce jak sto diabłów. Wracam do sklepu. Kupuję sześć pomarańczy. Wracam i mówię do żony: >> Zobacz , żono, mam sześć pomarańczy, dwie dla ciebie, dwie dla dzidziusia i dwie dla mnie <<. A  żona na to: >> Wiesz, Zdzisiu, ja swoje sceduję na dziecko<<. To się rozwiodłem. Co ja, k… , w sraczu będę pomarańcze wchrzaniał?


Napisana po latach książka pt: Maklak. Oczami córki. Nie jest - jak zastrzega zresztą we wstępie wydawca - artystyczną biografią, lecz pełną osobistych wspomnień próbą przedstawienia życia osobistego Maklakiewicza.  Problem pojawia się w chwili, gdy dowiadujemy się, że kontakty aktora z córką były dość sporadyczne. Do wieku nastoletniego nie widywała go właściwie wcale, potem zwykle przypadkowo, na mieście, w autobusach.  W efekcie czytelnik dostał do ręki w lwiej części zestaw wspomnień  o bliższych lub dalszych krewnych autorki. Warto wiedzieć, że jego teść grał na skrzypcach, a ojciec na organach. Bez wątpienia światło na życie osobiste Maklaka rzuca wspomnienie teściowej, która „umiała tworzyć z suchych kwiatów przepiękne bukiety i śliczne obrazki”, podczas gdy jego matka potrafiła smażyć naleśniki.  Postacią dominującą na kartach książki jest jednak nie tytułowy Maklak, lecz jego córka. Wypatrując kolejnych anegdot o Maklakiewiczu,  archiwalnych zdjęć  oraz jego mniej znanych twarzy (powstaniec warszawski, jeniec stalagów),  czytelnik musi strawić kolejne amerykańskie przygody z życia autorki, które nastąpiły dawno po śmierci jej ojca.


Kupiłeś Maklaka - a czytasz o romansie jego córki z pijącym, bostońskim dentystą o imieniu Gene.


Chcesz poznać prywatne życie swego idola, a serwowane ci są kolejne, bajeczne wojaże Maklakiewiczówny:


Był rok 1985. Nazywał się Alan, był amerykańskim Żydem, mieszkał w Nowym Jorku. Rozwodnik, miał dwie córki. (…) Alan podarował mi wiele cudownych chwil, pokazał jak należy korzystać z życia. Dzięki niemu poznałam taką Amerykę, jakiej przeciętni ludzie nie znają. Latałam prywatnymi samolotami Alana i jego przyjaciół na Bahamy, na Jamajkę. Tam, w klubie dla bogaczy, pobierałam z prywatnym trenerem naukę gry w tenisa. Poznałam różne zakątki Karaibów. Bywałam z nim na zamkniętych przyjęciach dla elity. Chodziliśmy na koncerty wielkich gwiazd i na dansingi nad oceanem. Byliśmy razem w Las Vegas.


Na akcję, co prawda narzekać nie można. Obłapiający Kubanki lovelas kończy ze złamanymi żebrami po ciosie taboretem zadanym przez naszą rodaczkę.


Apogeum dryfowania poza tematykę z okładki osiąga autorka poprzez obszerną (25 stronnicową) prezentację swych kilkunastu czworonożnych słodkich psiaków. Przezabawne opisy chihuahua Petiny robiącej kupę w samolocie na uprzednio przygotowane posłanie z papieru toaletowego, pozostaną na długo w pamięci czytelników.


Podsumowując - polecam gorąco, od serca, serdecznie i życzliwie wszystkim zainteresowanym tę książkę. Wszystkim zainteresowanym życiem prywatnym znanych rodzin, wszystkim, którzy nienasyceni wiedza na temat celebrytów, żądni są informacji o perypetiach ich krewnych i powinowatych wraz ze zwierzętami włącznie. Nie wątpię w to, że Maklak. Oczami córki trafi pod wiele polskich strzech i zapewni czytelniczkom, nierzadko w wieku 50+  niezapomniane chwile . Filozof z Rejsu powiadał, że nie można być jednocześnie twórcą i tworzywem. Marta Maklakiewicz oddaje do naszych rąk tworzywo momentami wypełnione po brzegi swym twórcą.

 

Maciej Kuhnert



Postaw mi kawę na buycoffee.to